|
Goliszewski oskarża
ROMAN NOWICKI
2015-10-07
Powołanie przez Prezydenta Andrzeja Dudę po latach
starań Rady Dialogu Społecznego w nowej formule jest bez wątpienia
wielkim wydarzeniem i wielką szansą dla normalizacji działań na rzecz
rozwoju naszej gospodarki i pokoju społecznego. Jest to dobra okazja,
żeby wrócić do awantury wokół doktoratu M.Goliszewskiego, który
poświęcił kawał swojego życia właśnie tym sprawom. Wcześniej napisałem
kilka artykułów w obronie Marka Goliszewskiego przed zaszczuciem przez
”małych ludzi” za to, że od lat wyrasta zdecydowanie ponad
przeciętność, że ma odwagę mieć niezależne od układów poglądy i potrafi
je bronić publicznie z wielką pasją. Goliszewskiemu zarzucono wszystkie
grzechy świata, bo chciał zrobić doktorat z tego, co głosi i robi od co
najmniej 1996 roku. Wtedy właśnie powstało z jego inicjatywy
ogólnopolskie Forum Dialogu. Oddziały we wszystkich województwach,
wśród sygnatariuszy wybitni politycy, samorządowcy, związkowcy,
pracodawcy i organizacje pozarządowe. Łącznie ponad 1000 osób. Forum
stwarzało profesjonalne podstawy i warunki do rozwiązywania
najważniejszych problemów młodej demokracji w warunkach pokoju
społecznego.
Goliszewski mógł robić swoje biznesy bez tego typu
wielkich przedsięwzięć społecznych. Powiem więcej - finansowo raczej
stracił w tych latach niż zyskał chociażby ze względu na czas, który
musiał poświęcać dla działalności społecznej. To jednak już wtedy
własną działalnością publiczną, życiem zaczął pisać swój doktorat o
dialogu dla dobra kraju zamiast konfrontacji ulicznych. Przygotowywał i
korygował na bieżąco koncepcje organizacyjne Forum Dialogu, prowadził
badania przyjętych rozwiązań i z roku na rok podnosił skuteczność tych
działań. Dzisiaj kiedy powołanie Rady Dialogu Społecznego stało się
faktem warto przypomnieć, że właśnie M.Goliszewski już 24 lutego 2006
roku na posiedzeniu Trójstronnej Komisji w Kazimierzu Dolnym zgłosił w
imieniu BCC koncepcję organizacji i funkcjonowania Rady. Nowy,
ekspercki projekt ustawy w sprawie powołania Rady został zaprezentowany
na specjalnym posiedzeniu liderów związków zawodowych, organizacji
pracodawców i dotychczasowych członków Komisji w dniu 24 lutego 2014
roku. Koordynowanie prac nad tym aktem prawnym powierzono Markowi
Goliszewskiemu nie dlatego, że tak wynikało z jakiegoś klucza, po
prostu miał doświadczenie i okres trudnego doskonalenia poglądów w
trakcie realizacji swoich pomysłów dotyczących dialogu społecznego. 21
marca br. prace nad projektem ustawy zostały zakończone i niedługo
potem osiągnięto ostateczne porozumienie partnerów społecznych i rządu
chociaż nie było to łatwe. Strona społeczna uzyskała to, co może być
kluczem do osiągania rzeczywistych sukcesów w „gaszeniu pożarów”: Radę
ma powoływać Prezydent a nie urzędnicy jednego z ministerstw, rząd
będzie reprezentowany przez ministrów, wykluczono obowiązek uzyskiwania
pełnego konsensusu bowiem poprzednio każde weto często w imię
partykularnych interesów, niszczyło porozumienia pozostałych partnerów.
Wprowadzono również do nowej ustawy uprawnienia dla Rady do
podejmowania ograniczonych inicjatyw ustawodawczych za pośrednictwem
rządu itp. To w sumie jest wielki przełom w myśleniu o dialogu
społecznym i równouprawnieniu stron w nim uczestniczących.
Podkreślam szczególnie zasługi M. Goliszewskiego w
tych prawie dwudziestoletnich staraniach o utworzenie w Polsce sprawnej
i skutecznej instytucji dialogu społecznego ponieważ to była w istocie
jego praca doktorska uwieńczona wielkim sukcesem praktycznym.
Oczywiście nie umniejsza to ogromnej zasług innych osób i ekspertów w
tworzeniu nowego prawa. Po złożeniu przez M.Goliszewskiego pracy
doktorskiej na Uniwersytecie Warszawskim „Wpływ sposobu organizacji
dialogu społecznego na efekty gospodarcze” rozpętała się bezprzykładna
nagonka na niego i promotora pracy prof. Andrzeja Zawiślaka (w tych
dniach zmarł na zawał serca). Sygnał do ataku dał student Nowak*
obsesyjnie nienawidzący przedsiębiorców. Również część profesorów UW
zachowywała się co najmniej dziwnie zmieniając zdanie w trakcie trwania
przewodu doktorskiego. To można częściowo wytłumaczyć niezwykłym
zaangażowaniem w sprawę Pani Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Doktorat recenzowany pozytywnie przez wybitnych profesorów został
przyjęty przez specjalistyczną Komisję stosunkiem głosów 8 za przy
trzech wstrzymujących się. Przed ostatecznym posiedzeniem Rady Wydziału
Zarządzania UW ministerstwo rozesłało do wszystkich uczelni w Polsce
pismo dotyczące konfliktu interesów w sprawie nadawania stopni
naukowych (prof. A.Zawiślak był przyjacielem M.Goliszewskiego). W
dniu29 października 2014 roku w trakcie decydującego o losach doktoratu
posiedzenia Rada otrzymała kolejne pismo z ministerstwa kwestionujące
doktorat. Część wyraźnie zastraszonych jak się wydaje profesorów
zagłosowała przeciwko zatwierdzeniu doktoratu. Smaczku całej sprawie
dodaje fakt, że kiedy red. A.Kublik w 2015 roku przed napisaniem
kolejnego tekstu w tej sprawie zadzwoniła do Dziekana prof. Jana Turyna
z pytaniem, czy były jakieś naciski i listy z ministerstwa w sprawie
doktoratu Goliszewskiego odpowiedział że nie (wstyd?). Jest jeszcze
jedna dziwna okoliczność. Prof.dr hab. Kazimierz Doktór promotor pracy
doktorskiej Pani Minister potwierdził publicznie, że był z nią
zaprzyjaźniony przed i po obronie dysertacji i to nikomu nie
przeszkadzało. Nawiasem mówiąc dosyć powszechna jest opinia, że
argumenty o konflikcie interesów w takich przypadkach są zdecydowanie
naciągane.
Marek Goliszewski wystosował w dniu 10 lipca br.
list do Pani Minister w tych i innych sprawach z licznymi pytaniami –
do dzisiaj żadnej odpowiedzi. Na skutek nagłośnienia przez media sprawy
zarzutów pojawiło się w obiegu publicznym więcej, co jeden to bardziej
absurdalny: że praca jest zbyt krótka (?), że jest w niej wiele
plagiatów co sugerował artykuł A.Kublik z 3lipca br. „Niedoszły dr
Goliszewski plagiatorem„ (tytuł bez znaku zapytania a więc pani
redaktor jak gdyby przesądza, że był plagiat. Jak wiadomo taki tytuł w
poczytnym piśmie wystarczy, żeby zniszczyć człowieka). Opinię o
plagiacie rozpowszechniał przed obroną doktoratu na terenie
Uniwersytetu dr Klincewicz. Tymczasem zwyczajowe badania w takich
przypadkach wykazały że plagiatu nie popełniono. Marek Goliszewski
wystąpił pismem z dnia 4 lipca br. do Dziekana Wydziału Zarządzania UW
Jana Turyny z prośbą o wskazanie przykładów plagiatu jeżeli takie były.
Dziekan do dzisiaj milczy. Nie ma również odpowiedzi na wcześniejsze
pismo Goliszewskiego do Rady Wydziału z dnia 30 czerwca i na moje pismo
z dnia 9 października br.. Sądy kapturowe?
W tych warunkach Marek Goliszewski w dniu 30 czerwca
2015 roku wystosował list otwarty-oskarżenie dziennikarzy Gazety
Wyborczej (art.212 kodeksu karnego), w którym między innymi napisał:
„….Nie można mówić o wykonywaniu mandatu społecznego przez tych
redaktorów, którzy rozgłaszają nieprawdziwe i godzące w dobre imię
zarzuty. Takie działania nie mają nic wspólnego z realizacją misji
społecznej dziennikarza i uzasadnionym interesem publicznym. W moim
przypadku miała nim być rzekomo „obywatelska troska” o jakość
doktoratów w Polsce. Ale po zakończeniu serii artykułów wyłącznie na
mój temat, autorzy nie zgłębiali już dalej sprawy. Trudno też uwierzyć,
że wybrali termin publikacji na krótko przed posiedzeniem Rady Wydziału
decydującym o nadaniu mi stopnia doktora. J.Żakowski w swoim pierwszym
felietonie odwołał się do blogera P. Nowaka, gloryfikującego rasizm,
faszyzm i przemoc….”.
Dziwię się odwadze Marka Goliszewskiego wszak jak
mówi przysłowie z mediami nikt jeszcze nie wygrał. Ale może warto
podjąć tą walkę Dawida z Goliatem, bo przy okazji wywoła to szerszą
dyskusję o etyce zawodu dziennikarza, o rzeczywistych konfliktach
interesów przy nadawaniu stopni naukowych (jak patrzę na ustawiczne i
kompromitujące wystąpienia niektórych politycznych luminarzy nauki to
sam się dziwię kto im te stopnie naukowe przyznawał) i o istocie
sprawy, to znaczy o konstruktywnym dialogu społecznym, o co od prawie
20 lat walczy Marek Goliszewski.
Przykład M.Goliszewskiego pokazuje, że nic się nie
zmieniło od wieków. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą tępili każdy
przejaw sukcesu, każdy dowód czystych intencji i bezinteresownej pracy
dla innych. Smutne. Tym bardziej chciałbym, żeby dla dobrego przykładu
M.Goliszewski wygrał swoją walkę o doktorat i oczyszczenie z pomówień.
Roman Nowicki
*) Fragment publikacji Tomasza Wróblewskiego na temat studenta Nowaka,
na którego się powoływał jeden z dziennikarzy piszący o sprawie:
„….Doktorat biznesmena
jest dla Nowaka uosobieniem systemu opresji, ale to nic w porównaniu z
nienawiścią jaką darzy wszystkich innych:
Demokrację - "której skrajną odmianą jest faszyzm".
Liberalizm - "Liberalne
państwo używa niemal wszystkich instrumentów faszyzmu nie wywołując
zarazem chaosu i destabilizacji społecznej".
Przedsiębiorców -
"Badylarze znad Wisły zachowują się często jak magnaci z XVI wieku.
…Buta, arogancja - trudno o bardziej zadowoloną z siebie i pozbawioną
samokrytycznego spojrzenia grupę".
Porządek społeczny -
"Zastraszone społeczeństwo oswoiło się i milcząco akceptuje bandytyzm
stosowany przez biznes…. Taki porządek jest legitymizowany przez
wstrzykujące morfinę w świadomość media… Wtórują im propagandowo-
polityczne tarany, przeróżne lewiatany i BCC".
Kodeks pracy - "modyfikowany według wskazówek gangsterów z Lewiatana".
Policję - "Policja
spełnia rolę najemnej armii na usługach kamieniczników. … opłacany
przez państwo gang, mający za zadanie zabezpieczyć wymianę handlową,
stać na straży prawa własności i pacyfikować oddolne ruchy domagające
się sprawiedliwości społecznej".
Amazon - "pracownicy mają
być tani, pokorni, dobrze wytresowani, pozbawieni rozumu i godności
człowieka. Macherzy od przepływu kapitału przeprowadzili więc szybki
risercz. …Za wschodnim brzegiem Odry rozciąga się kraina bogata w
znakomitej krwi niewolników. Karnych i zdyscyplinowanych, znających na
pamięć wszystkie litanie na cześć pracodawcy i wolnego rynku".
Są oczywiście postaci i społeczności, które według ideologa sex-skłotersów i kucharek, rokują. Mało, ale są:
Feministki - "To
konglomerat uzupełniających się różności; potencjalnie wywrotowych, bo
wykraczających poza koncept sprawnie zarządzanej kapitalistycznej
fabryki społecznej".
Huga Chaveza - "Zastał
Wenezuelę łupioną przez międzynarodowe korporacje, … Zostawił kraj z
rozbudowanym systemem opieki społecznej, powszechną i bezpłatną służbą
zdrowia, inkluzywnym szkolnictwem i systemem dotacji dla lokalnych
inicjatyw".
Hiszpańscy anarchiści -
"Hiszpańscy bezrobotni po raz kolejny wywłaszczyli jeden z
supermarketów. 70 osób wyniosło jedzenie z jednego ze sklepów sieci
Carrefour. "Proletariackie zakupy" odbyły się m.in. w miejscowościach
Ecija i Arcos de la Frontera".
„…Pomysłów na naprawę
obecnego systemu Nowak ma zresztą więcej. Pisząc o Inspekcji Pracy,
która tylko robi inspekcje zamiast aresztować przedsiębiorców sugeruje:
"Umundurowani i uzbrojeni
funkcjonariusze tej instytucji powinni mieć w każdej chwili prawo
wejścia zarówno do siedziby firmy jak i miejsca zamieszkania każdego
przedsiębiorcy działającego na terenie Rzeczpospolitej."
Ale co tam inspekcja z karabinami, Nowak radzi iść dalej:
"Przemoc użyta w
odpowiedzi na przemoc przedsiębiorców jest słuszna i chwalebna. Dopóki
polityka pokojowych demonstracji, jednodniowych strajków, petycji i
próśb nie ustąpi miejsca ostrym akcjom bezpośrednim wymierzonym w
wyzyskiwaczy, dopóty nie zmieni się nic. Przedsiębiorcy muszą zacząć
się bać. Jeśli nie pięści to przynajmniej materialnych strat."
Czy po tych wpisach kogoś
jeszcze dziwi ten bezmiar nienawiści do Marka Goliszewskiego - tylko
dlaczego my daliśmy się w to wciągnąć? Na koniec wpis Nowaka o
Goliszewskim:
„Tak, tak - jeśli idzie o zasobność portfela to bije na głowę. Gorzej z rozumem ale to nieważne, prawda?”
SMUTNY FINAŁ
ROMAN NOWICKI
2014-11-19
Kilka tygodni temu rozpętał się w mediach żenujący
atak na doktorat Marka Goliszewskiego dotyczący dialogu społecznego.
Doktorat recenzowany przez wybitnych profesorów został przyjęty przez
uprawnioną Komisję stosunkiem głosów 8 za, przy 3 wstrzymujących się.
Doktorat ma duże znaczenie dla przedsiębiorców bowiem poddaje ostrej
krytyce brak dialogu społecznego w sprawach istotnych dla polskiej
gospodarki i proponuje konstruktywne rozwiązania w tym zakresie.
Lekceważenie dialogu i opracowań eksperckich przez
kolejne rządy przybiera niepokojące rozmiary. Doktorat zamiast wywołać
rzeczową dyskusję na te tematy spowodował falę nieuzasadnionej krytyki
rozpoczętej przez studenta UW programowo i wręcz śmiesznie
nienawidzącego przedsiębiorców czemu wielokrotnie dawał wyraz w
wystąpieniach publicznych (niektóre z jego wpisów na forach
internetowych publikuję w innym miejscu na tym blogu). Przed
ostatecznymi decyzjami Rady Wydziału Zarządzania UW pisałem, że Rada w
obawie przed krytyką prasową może ulec temu swoistemu szantażowi I nie
zatwierdzić wniosku Komisji. I tak się niestety stało, ale decyzja
wcale nie była tak jednoznaczna jak to sugerują niektóre media. Na 46
członków Rady uprawnionych do głosowania na posiedzeniu zjawiło się 36
osób z czego przeciw przyznaniu doktoratu było 26 osób, 3 głosy oddano
za, 4 osoby wstrzymały się, a 3 oddały głosy nieważne. W dużym
uproszczeniu można więc powiedzieć, że na 46 członków Rady uprawnionych
do głosowania tylko 26 głosowała przeciwko wnioskowi Komisji o nadanie
doktoratu Markowi Goliszewskiemu. Jeżeli zważyć słabo etyczne i
bezpośrednie naciski ministerstwa (przed rozpoczęciem głosowania
Dziekan Wydziału Zarządzania UW odczytał list ministerstwa sugerujący
głosowanie przeciwko nadaniu doktoratu) jest to wynik niejednoznaczny i
sugerujący nadmierną manipulację.
Streszczenie doktoratu:
„….Celem pracy jest przedstawienie materiału dowodowego dla
uzasadnienia tezy głoszącej korelację efektywności gospodarki ze
stopniem partycypacji obywateli w procesie tworzenia
prawno-organizacyjnych warunków określających otoczenie działania
przedsiębiorstw.
Praca została podzielona na części: „Jak jest?” i „Jak być powinno?”.
Rozdział I opisuje instrumenty współrządzenia państwem: Trójstronną
Komisję ds. Społeczno-Gospodarczych, instytucje m.in: referendum,
petycji, lobbingu, konsultacji społecznych i telewizji publicznej. W
Rozdziale II opisuję bariery i dysfunkcje w skutecznej partycypacji
obywateli w rządzeniu państwem. Rozdział III wskazuje wymierne skutki
zaniechań, barier i dysfunkcji, podkreślając w szczególności negatywne
zjawisko „time-lagu”. W Rozdziale IV zawieram rekomendacje
organizacyjno-prawne dla polepszenia partycypacji obywateli w systemie
stanowienia regulacji przez władze państwowe. Zakończenie pracy kreśli
odpowiedź na pytanie, jak przekonać rządzących i rządzonych do
korzystania z istniejących i nowych form współdecydowania o państwie…..”
Odpowiedź Marka Goliszewskiego
do gazety wyborczej 13 xi 2014
„Bardzo dobrze, że Agnieszka Kublik, choć pod pretekstem mojego
doktoratu, porusza etykę ich przygotowania. Bardzo szanuję jej
rozmówcę, prof. Jana Woleńskiego, filozofa. Profesor uważa, że mój
doktorat jest czymś w rodzaju raportu dla jakiejś instytucji.
Przyznaje, że nie czytał dysertacji w całości. Ale nie szkodzi. Ma
rację. Ten doktorat jest raportem dla instytucji jaką jest nasze
społeczeństwo, ulokowane w różnych grupach zawodowych: władzy,
biznesie, nauce. Lecz ad rem: Panie Profesorze, nie obwiniam tylko
władzy za brak dialogu i społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Proszę
jednakże zapytać związki zawodowe dlaczego opuściły Trójstronną Komisję
ds. Społeczno-Gospodarczych. Otóż dlatego, że uznały, iż konsultacje
społeczne są ignorowane przez przedstawicieli rządu. W mojej dysertacji
przedstawiłem mechanizmy, za pomocą których dialog może być ponownie
zawiązany. Gdyby Pan Profesor zechciał się głębiej zaznajomić z pracą,
to nie usłyszałbym Pańskiej opinii, że w dysertacji „nie został podjęty
problem fatalnego zaufania społecznego w Polsce, że nikt nikomu nie
ufa”. Otóż to twierdzenie jest podstawową osnową tej pracy. Pod tym
kątem przeprowadzona została analiza narzędzi dialogu społecznego i
reforma instytucji: Trójstronnej Komisji, samorządu gospodarczego,
Senatu RP, systemu konsultacji społecznych – tych, które poszerzają
udział obywateli we współrządzeniu Państwem. Jak Pan Profesor mógł tego
nie zobaczyć?
Profesor Woleński podnosi również zarzut, że naruszone zostały reguły
etyki w nauce, ponieważ zasiadałem w Radzie Biznesu przy Wydziale
Uniwersytetu, gdzie się broniłem. Teza jest bardzo dyskusyjna, bo
zakłada, że uczestnicy przewodu doktorskiego mogą być czy też są
niemoralni. Przypomina to, podnoszony zresztą w mojej rozprawie,
problem tzw. przepisów antykorupcyjnych, funkcjonujących np. w
ministerstwach. Wyalienowały się one ze swojego przesłania i blokują
dialog oraz zaufanie między ludźmi. Powodują straty finansowe dla
budżetu, idące w miliony złotych. Wystarczy spojrzeć na czołg Anders,
którego projekt sfinansowano za ponad 100 mln zł z budżetu Ministerstwa
Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a który, w obawie przed antykorupcyjnymi
konsekwencjami decyzji nr 125 Ministerstwa Obrony Narodowej, nie był
przez Wojsko należycie konsultowany. Nie nadaje się do walki.
Zapłaciliśmy za to wszyscy.
2 miliony Polaków wyjechało z Polski nie tylko za
chlebem, ale także z powodu wzajemnej podejrzliwości. I o tym mówi
doktorat. Przy okazji sprostowanie: profesor dr hab. Andrzej Zawiślak
nie jest i nie był nigdy wiceprezesem BCC. Nie pełni w BCC żadnych
funkcji. Nie udziela się w Klubie. Zaproponował mi przygotowanie
doktoratu nt. organizacji dialogu obywatelskiego, mając świadomość
mojej wiedzy, jako wiceprzewodniczącego Trójstronnej Komisji ds.
Społeczno-Gospodarczych ds. rozwoju dialogu społecznego w Polsce. Tak,
profesor A. Zawiślak jest moim przyjacielem, co nie oznacza, jak
sugeruje prof. Jan Woleński, że nie możemy i nie powinniśmy
współpracować przy doktoracie. Bo nie jesteśmy oszustami. Wypowiada Pan
Profesor Woleński twierdzenie, ze Wydział Zarządzania Uniwersytetu
Warszawskiego popełnił kardynalny błąd i rzucił cień podejrzenia na
siebie. Zgadzam się. Ale dlatego, że, jak Pan Profesor pisze, Rada „nie
miała powodów, żeby głosować negatywnie (w sprawie nadania mi stopnia
doktora – przypis MG)”; że zagłosowała „negatywnie” wyraźnie z powodu
„afery”. Zgoda. „Aferą” zajmie się na mój wniosek Sąd. Ale decyzja Rady
Wydziału Zarządzania UW zburzyła autorytet uczonych i majestat
Uniwersytetu. Poddała się nie ulicy ani studentom. Oni tej pracy nie
czytali. Poddała się jednemu blogerowi, który utożsamia na swoich
stronach demokrację z faszyzmem; który posłużył publicystom do
rozpętania „afery”. Zorganizował tzw. happening w którym uczestniczył
tylko on, omijany z daleka przez studentów… i ja. Sugeruje Pan Profesor
Woleński, że trzeba wprowadzić obowiązek oświadczeń dla promotora i
doktoranta o braku zależności między nimi. Cóż, podpisujemy podobne
przyrzeczenia w urzędach stanu cywilnego. Tylko skąd potem tyle
rozwodów? A może po prostu Panie Profesorze, uwierzyć ludziom, że
podejmując współpracę nie kierują się kumoterstwem ale dobrem wyższym?
Sugeruje Pan Profesor Woleński, by Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa
Wyższego załatwiło sprawę rozporządzeniem. Otóż w ciągu 6 ostatnich lat
Sejm uchwalił blisko 800 ustaw, regulujących nasze życie codzienne. I
dalej, jak Pan twierdzi w swojej wypowiedzi dla Gazety Wyborczej, nie
ufamy sobie jako ludzie i jako obywatele. Więc, nie tędy droga Panie
Profesorze”.
Roman Nowicki
Nie dajmy się zwariować- c.d. błotem w Goliszewskiego
ROMAN NOWICKI
2014-10-27
30 VI br. Marek Goliszewski, prezes BCC obronił na
Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego pracę doktorską pt.
„Wpływ sposobu organizacji dialogu społecznego na efekty gospodarcze”.
W głosowaniu za przyjęciem doktoratu byli wszyscy członkowie
Komisji(!). Promotorem dysertacji był prof. dr hab. Andrzej Zawiślak,
b. minister przemysłu i handlu, recenzentami: prof. dr hab. Henryk
Wnorowski, dziekan Wydziału Ekonomii i Zarządzania Uniwersytetu w
Białymstoku oraz prof. dr hab. Jerzy Woźnicki, przewodniczący Rady
Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Fundacji Rektorów Polskich.
Komisji egzaminacyjnej przewodniczył prof. dr hab. Jan Śliwa. I zaczęło
się. Z inicjatywy studenta Piotra Nowaka rozpętała się prawdziwa burza
przeciwko doktoratowi i przeciwko Markowi Goliszewskiemu. Zdumiewające,
że tak łatwo, operując tylko oszczerstwami można zyskać tak wielu
zwolenników tego polowania na dobre imię człowieka jego dzieło. Głównym
organizatorem jest przy tym człowiek który zwyczajnie nienawidzi
przedsiębiorców i polskich dokonań o czym było wiadomo, bo pan Nowak to
znany blogier (dalej przytaczam niektóre wpisy i opinie pana Nowaka).
Dlaczego popieram doktorat Marka Goliszewskiego?
Marek Goliszewski dzięki swojej pracy osiągnął
bardzo wiele co powoduje, że rośnie liczba zawistników, którzy zrobią
wszystko żeby utopić go w przysłowiowej łyżce wody. To dotyczy każdego
z nas jeżeli spróbujemy się wybić i osiągnąć coś więcej niż
przeciętność. Popieram spokojną dyskusję na argumenty w tej sprawie, bo
Goliszewski omawia w swoim przewodzie doktorskim sprawy pozornie proste
ale fundamentalne dla dalszego rozwoju kraju. Dialog społeczny, relacje
państwo – społeczeństwo obywatelskie, tworzenie prawa z wykorzystaniem
ekspertów i opinii organizacji pozarządowych to sprawy zasadnicze dla
naszej demokracji. Dzisiaj niestety raczej niszczymy niż budujemy te
fundamenty państwa demokratycznego.
Przykłady można mnożyć. Tak się dzieje niestety na
każdym szczeblu władzy no może z małymi wyjątkami. Doktorat
Goliszewskiego otwiera drogę do rzeczowej dyskusji w tych sprawach i do
wdrażania rozwiązań, które przyspieszą demokratyczne przemiany.
Niestety zamiast tego awantura i próba blokowania demokratycznych
procedur, przy głosowaniu przez Radę Wydziału nad doktoratem M.
Goliszewskiego. Będę pozytywnie zdziwiony jeżeli Rada Wydziału UW nie
ugnie się pod presją niektórych mediów i internautów. Zamiast
klasycznego artykułu w tej sprawie postanowiłem więc przytoczyć trochę
faktów i opinii, a wnioski wyciągnijcie państwo sami.
Prof. Jerzy Woźnicki w podsumowaniu recenzji doktoratu:
„...rozprawa stanowi wartościowy i oryginalny wkład autora wzbogacający
wiedzę w obszarze będącym jej przedmiotem. Przydatność rozprawy dla
prac nad nowymi rozwiązaniami organizacji dialogu społecznego w naszym
kraju jest bezdyskusyjna. W podsumowaniu stwierdzam, że recenzowana
rozprawa spełnia wymagania stawiane przez obowiązujące przepisy pracom
doktorskim i stanowi właściwą podstawę dla kontynuowania procesu w
sprawie nadania jej autorowi stopnia doktora w dyscyplinie nauki o
zarządzaniu w dziedzinie nauk społecznych”.
Stanowisko dr Janusza Steinhoffa, wicepremiera i ministra gospodarki w rządzie Jerzego Buzka
„…Co do krytyki znajomości promotora z doktorantem: w moim przekonaniu
nie ma w tym nic nagannego. Ich współpraca musi przecież opierać się na
realizacji wspólnego celu, jakim jest realizacja planu badań naukowych,
których efektem jest dysertacja naukowa. Nie wierzę, aby prof. dr hab.
Andrzej Zawiślak, którego znam jeszcze jako przewodniczącego
Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej ds. Transformacji Systemowej, kierował
się w swoich ocenach prac doktorskich nie ich wartością merytoryczną a
stopniem sympatii do autorów. Doktorat Marka Goliszewskiego nie zawiera
banałów, jak oburza się J. Żakowski. O ile oczywiście ktoś traktuje
jako banał zapisy rozprawy, że ludzie stracili zaufanie do Państwa, do
polityków, do partii politycznych.
Praca doktorska Pana Marka Goliszewskiego zawiera projekty zmian
płaszczyzny dialogu społecznego, inną formułę konsultacji społecznych,
zmodyfikowane zasady działania Trójstronnej Komisji ds.
Społeczno-Gospodarczych. Określa rolę samorządu gospodarczego, zawiera
propozycje zmian ordynacji do Senatu RP, proponuje Pakt Społeczny
między związkami zawodowymi i pracodawcami. Dysertacja ta, w moim
przekonaniu, jest istotnym wkładem w debatę o rozszerzeniu udziału
obywateli w sprawowaniu władzy. Zawiera wiele ciekawych koncepcji,
których ocena - mam tego świadomość – może być zróżnicowana”.
List Marka Goliszewskiego do Członków Business Centre Club
Koleżanki i Koledzy, z uwagi na pojawiające się publikacje w mediach
dotyczące mojego doktoratu, przekazuję następujące informacje.
Napisałem dysertację doktorską na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu
Warszawskiego pt. „Wpływ sposobu organizacji dialogu społecznego na
efekty gospodarcze”. Taką propozycję otrzymałem od przedstawicieli
środowiska naukowego, którzy dostrzegli ważność tego tematu. Również
dlatego, że tematowi dialogu społecznego poświęciłem ponad 20 lat
mojego zawodowego życia.
Jako wieloletni wiceprzewodniczący Trójstronnej Komisji ds.
Społeczno-Gospodarczych i przewodniczący jednego z jej zespołów –
Zespołu Rozwoju Dialogu Społecznego w Polsce, od lat obserwuję erozję
tego dialogu, czego dobitnym przykładem jest trwające ponad rok
zawieszenie rozmów między rządem, pracodawcami i związkami zawodowymi w
Trójstronnej Komisji. Dziś Gazeta Wyborcza formułuje wobec mojego
doktoratu dwa główne zarzuty: konflikt interesów wynikający z faktu, iż
zasiadam w Radzie Biznesu przy Wydziale Zarządzania UW i jednocześnie
na tym wydziale broniłem pracę oraz znajomość doktoranta z promotorem.
Nie zgadzam się z tymi zarzutami.
Przyjąłem zaproszenie do Rady Biznesu Wydziału Zarządzania Uniwersytetu
Warszawskiego od dziekana prof. Jana Turyny. Misją Rady jest stworzenie
platformy współpracy pomiędzy środowiskiem naukowym i edukacyjnym oraz
praktykami życia gospodarczego w kraju i za granicą. Jak wiecie, jestem
członkiem licznych gremiów społecznych, biznesowych, czy naukowych. W
związku z tym znam również wielu rektorów i profesorów uczelni w całej
Polsce. Jestem zapraszany na wykłady na licznych uczelniach. BCC jest
zaangażowany we współpracę z nauką w każdym mieście akademickim.
Kanclerze Lóż Regionalnych BCC i członkowie BCC są obecni w życiu
uczelni lokalnych, a rektorzy uczelni i akademicy zasiadają w radach
tych lóż – w myśl rozwoju idei współpracy biznesu i nauki. Ta idea jest
od lat wspierana i promowana przez polityków, autorytety, media…
Od początku jawna była nie tylko praca, ale także informacja kto jest
promotorem. Został nim prof. dr hab. Andrzej Zawiślak z Wydziału
Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, który jest jednym z niewielu
specjalistów w tej dziedzinie w Polsce. Swoje kompetencje w dziedzinie
dialogu społecznego zdobywał jeszcze jako doradca „Solidarności”, poseł
w Sejmie kontraktowym, przewodniczący Sejmowej Nadzwyczajnej Komisji
ds. Transformacji Systemowej i Sejmowej Komisji ds. Prywatyzacji,
minister przemysłu, a także członek-założyciel organizacji
przedsiębiorców BCC. Mój przyjaciel i mentor…
Moja znajomość z prof. Zawiślakiem nie budziła żadnych kontrowersji u
dziekana wydziału czy pozostałych profesorów. Decyzja o przyjęciu i
obronie pracy nie jest samodzielną decyzją promotora, lecz znacznie
szerszego grona naukowego. Poddanie się takiej publicznej ocenie jest
jednoznaczne z jawnością wszystkich działań i powiązań…
23 września br. wysłałem obszerne fragmenty swojego doktoratu do
redaktorów naczelnych najważniejszych mediów, aby zainteresować opinię
publiczną tą tematyką. W ostatniej, medialnej krytyce nie znalazłem
żadnych odniesień do merytorycznych niedostatków pracy. Osoby, spoza
środowiska naukowego, które dotychczas wypowiadały się na temat mojej
pracy, nie mają żadnych kompetencji do oceny prac doktorskich. W taki
sposób ośmieszyć można wszystko. Nie jest to dyskusja merytoryczna o
zawartości, lecz żonglowanie kilkoma sentencjami wyjętymi z kontekstu.
Z każdą pracą doktorską można przy odrobinie złej woli zrobić dokładnie
to samo.
Żałuję, że opinie nt. mojej pracy nie odnoszą się do tematu pracy.
Jestem gotowy do publicznej dyskusji nt. tez zawartych w moim
doktoracie. Uważam, że taka dyskusja nt. dialogu społecznego jest
niezwykle potrzebna, do czego namawiam od lat, walcząc o porozumienie
strony pracodawców, związków zawodowych i rządu. Do stworzonej przeze
mnie koncepcji Umowy Społecznej przekonywałem kolejnych szefów rządów i
prezydentów…
Gdzie zatem są granice etyki? Kto je wyznacza? Czy należy założyć, że
dziennikarz znający się z politykiem czy przedsiębiorcą traci
obiektywizm oceniając ich działania? Czy należy założyć, że ekspert
znający polityka będzie inaczej oceniał napisane przez niego ustawy?
Jeśli nie zaufamy, że relacje, znajomość, czy inna forma współpracy nie
oznacza od razu kumoterstwa, załatwiania czy wręcz łapówkarstwa, to
długo jeszcze nie zbudujemy społeczeństwa opartego na zaufaniu, nadal
poziom kapitału społecznego będzie tak niski, a idea społeczeństwa
obywatelskiego bardzo odległa. Jeśli nadal będzie się stosowało
stereotypy w relacji z biznesem, to pogrążymy się w świecie podejrzeń i
wzajemnych oszczerstw. Środowiskom skierowanym przeciwko
przedsiębiorcom zależy aby tak było.
Piotr Nowak o doktoracie
„Na pewno dobrze znacie prezesa Marka Goliszewskiego. Tak, tego typka z
Business Center Club. Postawny, w dobrze skrojonym gajerze, stylowo
uczesaną blond grzywką i nieodłącznym cygarem w ustach. Silny biznesmen
na trudne czasy. Człowiek sukcesu, któremu nie straszne są ani wysokie
podatki, ani zusy, krusy, czy związkowe wycierusy. Za ciemnymi raj
bramami kryje się jednak pewna tajemnica.
Właściwie to bardzo dziwne, że jeszcze o tym nie wiecie. Dlaczego Pan
Prezes nie pochwalił się swoim najnowszym, wielkim osiągnięciem?
Mógłbym zrozumieć milczenie, gdyby chodziło o jakieś tam wywalanie
działaczy związkowych z pracy czy nowe osiągnięcia na polu
uelastycznienia kodeksu pracy – są to wszakże wydarzenia z porządku
dziennego naszego neoliberalnego państewka i zapewne poważny i
zasłużony w tych działaniach człowiek nie musi się tym na prawo i lewo
przechwalać. Stało się jednak nie byle co! Pod koniec czerwca tego roku
naszemu bohaterowi niespodziewanie urosły dwie literki przed
nazwiskiem. Zapamiętajcie sobie chamy – nie ma już Marka
Goliszewskiego, jest dr Marek Goliszewski!
Prezes BCC napisał i obronił doktorat. I to nie byle gdzie. Na Wydziale
Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Co więcej, nie jest to byle
doktorat. „WPŁYW SPOSOBU ORGANIZACJI DIALOGU SPOŁECZNEGO NA EFEKTY
GOSPODARCZE”. Za tym enigmatycznym tytułem kryje się dzieło zasługujące
na miano symbolu potęgi intelektualnej polskiego biznesu. Dostaliśmy
wyraźny sygnał, że polski uniwersytet wreszcie wziął sobie do serca
nawoływania platformerskiego rządu by zbliżyć się z polskimi
przedsiębiorcami...”.
Tego typu poglądy student Nowak upowszechnił wszędzie gdzie to jest
możliwe (media Internet) i bez argumentów merytorycznych zdobył rzesze
zwolenników, którzy najczęściej nie czytali też doktoratu. W jakimś
sensie zaszczuto temat bez merytorycznej dyskusji. W strachu przed
urobioną opinią publiczną zaczęto wywierać różnorodne naciski na
uczelnię i na członków Rady żeby głosowali przeciw przyjęciu doktoratu.
Piotra Nowaka - niektóre wpisy i opinie na forach internetowych (za red. Wróblewskim):
„…Doktorat biznesmena jest dla Nowaka uosobieniem systemu opresji, ale
to nic w porównaniu z nienawiścią jaką darzy wszystkich innych:
Demokracja - "jej skrajną odmianą jest faszyzm". Liberalizm -
"Liberalne państwo używa niemal wszystkich instrumentów faszyzmu nie
wywołując zarazem chaosu i destabilizacji społecznej".
Przedsiębiorcy - "Badylarze znad Wisły zachowują się często jak magnaci
z XVI wieku. …Buta, arogancja - trudno o bardziej zadowoloną z siebie i
pozbawioną samokrytycznego spojrzenia grupę".
Porządek społeczny - "Zastraszone społeczeństwo oswoiło się i milcząco
akceptuje bandytyzm stosowany przez biznes…. Taki porządek jest
legitymizowany przez wstrzykujące morfinę w świadomość media… Wtórują
im propagandowo- polityczne tarany, przeróżne lewiatany i BCC".
Kodeks pracy - "modyfikowany według wskazówek gangsterów z Lewiatana".
Policja - "Policja spełnia rolę najemnej armii na usługach
kamieniczników. … opłacany przez państwo gang, mający za zadanie
zabezpieczyć wymianę handlową, stać na straży prawa własności i
pacyfikować oddolne ruchy domagające się sprawiedliwości społecznej".
Amazon - "pracownicy mają być tani, pokorni, dobrze wytresowani,
pozbawieni rozumu i godności człowieka. Macherzy od przepływu kapitału
przeprowadzili więc szybki risercz. Za wschodnim brzegiem Odry rozciąga
się kraina bogata w znakomitej krwi niewolników. Karnych i
zdyscyplinowanych, znających na pamięć wszystkie litanie na cześć
pracodawcy i wolnego rynku".
Feministki - "To konglomerat uzupełniających się różności; potencjalnie
wywrotowych, bo wykraczających poza koncept sprawnie zarządzanej
kapitalistycznej fabryki społecznej".
Huga Chaveza - "Zastał Wenezuelę łupioną przez międzynarodowe
korporacje, … Zostawił kraj z rozbudowanym systemem opieki społecznej,
powszechną i bezpłatną służbą zdrowia, inkluzywnym szkolnictwem i
systemem dotacji dla lokalnych inicjatyw".
Hiszpańscy anarchiści - "Hiszpańscy bezrobotni po raz kolejny
wywłaszczyli jeden z supermarketów. 70 osób wyniosło jedzenie z jednego
ze sklepów sieci Carrefour. "Proletariackie zakupy" odbyły się m.in. w
miejscowościach Ecija i Arcos de la Frontera".
Pomysłów na naprawę obecnego systemu Nowak ma zresztą więcej. Pisząc o
Inspekcji Pracy, która tylko robi inspekcje zamiast aresztować
przedsiębiorców sugeruje: "Umundurowani i uzbrojeni funkcjonariusze tej
instytucji powinni mieć w każdej chwili prawo wejścia zarówno do
siedziby firmy jak i miejsca zamieszkania każdego przedsiębiorcy
działającego na terenie Rzeczpospolitej."
Ale co tam inspekcja z karabinami, Nowak radzi iść dalej:
"Przemoc użyta w odpowiedzi na przemoc przedsiębiorców jest słuszna i
chwalebna. Dopóki polityka pokojowych demonstracji, jednodniowych
strajków, petycji i próśb nie ustąpi miejsca ostrym akcjom bezpośrednim
wymierzonym w wyzyskiwaczy, dopóty nie zmieni się nic. Przedsiębiorcy
muszą zacząć się bać. Jeśli nie pięści to przynajmniej materialnych
strat".
Człowiek o takich poglądach zablokował rozum i zamiast dyskusji o
sprawach ważnych dla kraju przy okazji doktoratu Marka Goliszewskiego
rozpoczęto poniżające spory pełne inwektyw i niedomówień.
Roman Nowicki
Blog natemat 14 września 2013
Granice obłudy politycznej, czyli na marginesie przeprosin Palikota
Nie tak dawno zamieściłem na moim blogu dosyć emocjonalną obronę
decyzji Ruchu Palikota w sprawie Wandy Nowickiej. Uważałem i uważam
dalej że jej zachowanie było koniunkturalne i niezależnie od tego na
ile jest mi to wygodne zdania nie zmieniam. Totalne przeprosiny
Palikota muszą budzić zdumienia. Można by zrozumieć gdyby jeszcze raz
przeprosił za niektóre fatalne słowa, ale przeprosiny za wszystko
wyraźnie pod publiczkę i pod Kongres Kobiet, który uzurpuje sobie prawo
do ustanawiania nowych standardów moralnych w polityce, to próba
robienia wody z mózgu.
Piszę te słowa z sympatią dla Ruchu, żeby przestrzec przed wchodzeniem
w błotko, którego pełno w codziennej polityce. Standardem staje się
zawieranie każdego kompromisu byle to przyniosło doraźne korzyści
partii i liderom. Wygląda na to że Ruch Palikota przestraszył się
chwilową zapaścią notowań i zaczyna ten taniec na linie.
Obym się mylił. Przypominam kilka fragmentów z mojego wpisu na blogu
sprzed kilku miesięcy: „….Wszystko zaczęło się od wysokich nagród które
przyznali sobie marszałkinie i marszałkowie sejmu. Jakby żyli w innym
świecie. Na około smutek, obawa o najbliższą przyszłość, wzrost
bezrobocia, a oni biorą wysokie nagrody i dziwią się, że społeczeństwo
ma im to za złe. Jedynie Palikot zareagował jak należy sugerując żeby
Marszałkini Nowicka zwróciła nagrodę lub przeznaczyła ją na cele
charytatywne. Decyzja politycznie słuszna i tak po ludzku sprawiedliwa.
Palikot domagał się też odwołania Nowickiej ze stanowiska
wicemarszałkini. Miał do tego pełne prawo. Nowicka była członkinią
Ruchu Palikota i przez tą partię była desygnowana na zaszczytne
stanowisko wicemarszałkini Sejmu RP. Święte, zwyczajowe prawo w sejmie
jest takie, że największe partie wskazują swoich kandydatów na
wicemarszałków, a pozostali posłowie przyjmują propozycje w głosowaniu.
Wanda Nowicka akceptowała publicznie stanowisko zarządu o odwołaniu i
potwierdziła że w przypadku odrzucenia wniosku o jej odwołanie sama
złoży rezygnację z funkcji marszałkini. Były to decyzje polityczne i
nie miały związku z oceną pracy posłanki. W pozostałych partiach
sejmowych zawrzało.
Tego typu reakcja Ruchu Palikota na oczywistą niezręczność władz sejmu
mogła przynieść duży pożytek polityczny Ruchowi i lewicy w ogóle. Do
tego wszystkiego na horyzoncie pojawiła się jeszcze gorsza perspektywy
dla partii prawicowych i jak się okazało dla SLD. Palikot zapowiedział,
że po rezygnacji W.Nowickiej wystawi kandydaturę Anny Grodzkiej na
stanowisko wicemarszałkini sejmu. Tego już było za wiele. Do takiej
konfrontacji słów i czynów nie wolno było dopuścić.
Można tylko sobie wyobrazić dylematy PO, PSL, PIS i pozostałych
partyjek prawicowych w trakcie glosowania nad kandydaturą Grodzkiej.
Lider SLD natomiast obawiał się jak ognia wzmocnienia Ruchu Palikota.
Powstał więc zdumiewający sojusz SLD i wszystkich pozostałych partii
prawicowych pozornie w obronie Wandy Nowickiej, a w rzeczywistości w
imię niskich partyjnych interesów. Nie chcieli głosować kandydatury
Grodzkiej więc woleli przeciwstawić się odwołaniu Wandy Nowickiej.
Wytoczono najcięższe działa oskarżając ruch Palikota o seksizm i
bezprawne działania. Oczywiście wciągnięto do gry wszystkich możliwych
sojuszników, w tym Kongres Kobiet. Wbrew tej obłudnej nagonce Ruch
Palikota miał suwerenne prawo do takich a nie innych decyzji w sprawie
posłanki Nowickiej. Jej płeć nie miała od początku nic do rzeczy…..
Wanda Nowicka „zmieniła zdanie” i postanowiła za wszelką cenę trzymać
się stołka wystawiając przy okazji do wiatru posłankę Annę Grodzką,
którą przy świadkach sama namawiała do startu na zwolnione przez siebie
stanowisk.
Zorganizowana kampania partii prawicowych w sojuszu z SLD zrobiły
swoje. Ruch Palikota stracił chwilowo kilka procent poparcia,
marszałkini pozostała marszałkinią, a SLD zdobyło przewagę procentową
nad Ruchem. Od biedy można by nad tym wszystkim przejść do porządku
dziennego i darować sobie te zabawy w piaskownicy gdyby nie fakt, że
zmanipulowane osłabienie Ruchu Palikota i podpuszczenie Kongresu Kobiet
posłużyło liderowi SLD do próby storpedowania na starcie inicjatywy
zjednoczenia lewicy wokół wspólnych list na wybory do Parlamentu
Europejskiego w ramach akcji Europa Plus…..”.
Niestety obecna formuła przeprosin Palikota zdaje się sankcjonować te fałszywe rozgrywki polityczne.
Roman Nowicki
CYRK NA CZTERY FAJERKI Z ROKITĄ W TLE.
Wszyscy
mają w pamięci skandaliczne zachowanie Jana Rokity w samolocie
Lufthansy, kiedy jak rozkapryszone dziecko uznał, że niezależnie od
tego jaki miał bilet należało mu się miejsce w klasie biznes, a
przynajmniej dla jego płaszcza. Na zwróconą mu uwagę, że nie ma
do tego prawa, zrobił karczemną awanturę i mało nie rozpętał
kolejnej wojny światowej wykrzykując, że Niemcy go mordują.
Teraz jesteśmy świadkami farsy kompromitującej Jana Rokitę, ale i
część mediów. Dziennikarze odnaleźli wypoczętego opalonego Rokitę we
Włoszech, który narzeka tym razem, że państwo polskie chce go zniszczyć
i upokorzyć przy pomocy skandalicznych wyroków sądowych. Dla Rokity nie
jest ważne, że przegrał kolejne rozprawy z Kornatowskim we wszystkich
instancjach sądowych. On się z tym nie zgadza i już. Niezawisły
demokratyczny wymiar sprawiedliwości osądził go niesłusznie. On,
Rokita ma jedynie, rację podobnie zresztą jak w słynnym starciu w
przestworzach. Mało tego wszystkie media powtarzały komentując wywiad
biednego Rokity, że w trakcie rozpraw sądowych zasądzono na rzecz
Kornatowskiego 350 tysięcy złotych. Jak tu nie płakać nad losem
nieszczęśnika. Nawet prezesowi Kaczyńskiemu w tej rozpaczy wszytko się
odmieniło i zapomniał, że kiedyś bronił publicznie Kornatowskiego, a
dzisiaj nagle wziął stronę Rokity dając do zrozumienia, że ma
haki na Kornatowskiego. Największe rewelacje jeszcze nas zapewne
czekają. Dziennikarze pewnie się dokopią do materiałów, z których
wyniknie, że zasądzono od Rokity bezpośrednio na rzecz
Kornatowskiego zaledwie kilka tysięcy złotych. Powtarzam kilka tysięcy
złotych, a nie 350 tysięcy. Wobec notorycznego lekceważenia wyroków
sądowych Kornatowski uruchomił komornika i odzyskał dotychczas część
tego zobowiązania (kilka tysięcy złotych).
Sąd nakazał również zamieszczenie stosownych przeproszeń w trzech
konkretnych gazetach. Koszty prawdopodobnie zamkną w kwocie ok. 100
tysięcy złotych. Ciągle wracam do pytania gdzie te 350 tysięcy złotych,
o których aż huczy w mediach? Od razu też się odezwali politycy
złaknieni rozgłosu oskarżając rząd o bezczynność i brak pomocy dla
biednego Rokity. Inni dostali jeszcze większego pomieszania z
poplątaniem i dla efektów medialnych zaczęli publiczną zbiórkę
pieniędzy dla Rokity. Totalna głupota nas zalewa. Od początku
wystarczyłoby zwykłe słowo przepraszam. Ugoda była możliwa na każdym
etapie sprawy, ale Rokita, podobnie jak w słynnej podróży lotniczej,
uznał, że ważne są tylko jego chore ambicje. Tylko dlaczego my mamy za
to, tak czy owak płacić?
Roman Nowicki
Zamieszczone 13.VI.13 w Natemat
KREW MNIE ZALEWA
Wstyd mi za metody, które zastosował L. Miller w
zwalczaniu ważnej dla konsolidacji ruchów lewicowych inicjatywy Europa
Plus. To on dał sygnał do wywlekania „choroby filipińskiej” w walce
politycznej. Jest to wielka niegodziwość, tym większa że dotycz
własnego, lewicowego środowiska. Nawet powszechnie krytykowany prezes
PIS nie posługiwał się ostatnio podobnymi inwektywami. To nie służy
interesom SLD dodatkowo deprawuje dyskurs polityczny. Zamiast dyskusji-
inwektywy. Fakt że L.Miller boi się wysokich notowań byłego prezydenta
jak diabeł święconej wody nie usprawiedliwia takiego postępowania. Ale
okazało się że szef SLD dobrze zna świat mediów i wiele wskazuje że
takim postępowaniem swój cel może osiągnąć. Byłem w piątek wśród
dziennikarzy na konferencji prasowej Europa Plus. Bardzo dobre
merytoryczne spotkanie. Bardzo dobre wyważone wystąpienia
Kwaśniewskiego. Znakomita, prestiżowa ekipa pełnomocników
(profesorowie, prawnicy, działacze społeczni). Po zakończeniu
konferencji, kiedy Prezydent Kwaśniewski wychodził, jakaś dziennikarka
(w widoczny sposób sojuszniczka myślenia Millera) wykrzyczała swoje
podstawowe pytanie: „panie prezydencie a co z tym alkoholem?”. Tacy
dzisiaj jesteśmy. To my, potęga medialna, kreujemy ten coraz
powszechniejszy kult cwaniactwa, chamstwa, świńskich ryjów, bo tylko
wtedy można się przebić do mediów.
Kilka innych przykładów obrazujących rolę mediów we
współczesnym świecie. W kwietniu ubiegłego roku w sejmie zorganizowano
z udziałem wybitnych konstytucjonalistów i Fundacji Batorego wielką
konferencję z udziałem kilkudziesięciu największych organizacji na
fundamentalny temat skandalicznej jakości stanowionego w Polsce Prawa.
Konferencję prowadził poseł Ryszard Kalisz. Zaproszono dziennikarzy,
były konkretne propozycje rozwiązań. Po zakończeniu jedyne pytanie,
które zadali dziennikarze Kaliszowi na korytarzu, dotyczyło wyroku jaki
w tym akurat dniu ogłosił Trybunał w Strasburgu. Organizatorzy w maju
ubiegłego roku wystąpili do Pani Marszałek z prośbą o przyjęcie
delegacji, w skład której miał wchodzić m.in. były prezes Trybunału
Konstytucyjnego, byli ministrowie sprawiedliwości, przedstawiciele
Fundacji Batorego i eksperci organizacji pozarządowych celem
przedstawienia wniosków z tych obrad. Do dzisiaj Pani marszałek nie
miała czasu, żeby spotkać się. Nie ma sprawy w mediach, nie ma nacisku
opinii publicznej, to znaczy można problem zlekceważyć. Gdyby w trakcie
obrad pojawił się świński ryj wszystkie media od rana do nocy by o tym
mówiły i pisały, a przy okazji i o tych obradach.
Inny przykład. Kilka lat temu zasłużona organizacja
pozarządowa Habitat znakomicie przygotowała konferencję prasową na
temat polskiej bezdomności (w dawnej fabryce Norblina organizatorzy
wiernie odtworzyli klitki a właściwie nory, w jakich mieszka wiele
warszawskich rodzin). Były referaty naukowców, propozycje rozwiązań,
dyskusje, tylko media nie dopisały, bo co to za temat. Nawet „telewizja
publiczna” w wieczornych dziennikach mówiła o sprawach trzeciorzędnych,
ale nic o tej tragedii setek tysięcy polskich rodzin. Po jakimś czasie
Habitat powtórzył konferencję podając w zaproszeniu, że będą siostry
Radwańskie. Na konferencję zwalił się tłum dziennikarzy. Nie problem
był ważny a sensacja w postaci ulubionej pary tenisistek.
Leszek Miller dobrze o tym wszystkim wie więc nie
podjął żadnej merytorycznej dyskusji z inicjatywą Europa Plus, ale za
to uruchomił pod publiczkę demony z Charkowa. I dzisiaj widać, że stary
lis polskiej polityki miał rację. Po konferencji pojawiły się krytyczne
w większości informacje, że wśród pełnomocników Europy Plus nie było
żadnych znaczących osobistości(?) i oczywiście wątek Millera o alkoholu
ostro wspierany przez PIS. Byłem i widziałem, przedstawiono godnych
pełnomocników nowej inicjatywy jednoczenia lewicy, którzy
zaprezentowali wiarę, chęć do działania i przeświadczenie, że można coś
zmienić na lepsze. Tymczasem wieczorem ze zdumieniem obejrzałem w kilku
przekazach telewizyjnych tendencyjne zbliżenia na twarz prezydenta,
żeby zmanipulować informację o alkoholu. Miller święci tryumfy.
Sytuacja zresztą jest podobna jak ze sporem
politycznym o marszałkinię W. Nowicką. Od początku do końca nie miała
racji podejmując decyzje za, a nawet przeciw ustąpienia z funkcji
marszałkini, ale dopuszczenie w Sejmie do głosowania nad Anną Grodzką
na stanowisko wicemarszałkini sejmu obnażyłoby prawdę o partiach
rządzących i o PIS i o SLD. Uknuto więc „spisek medialny” o zamachu na
wolności poselskie, „przekonano” Nowicką do zmiany wcześniej danego
słowa i złamano fundamentalną zasadę, że największe partie mają w
prezydium sejmu swoich przedstawicieli. Niestety media aktywnie w tym
uczestniczyły bo to była sensacja. Pełno było też niewybrednych ataków
na Ruch Palikota za próbę odwołania Nowickiej z marszałkini. Tymczasem
Palikot miał do tego pełne prawo. Inne partie stosują podobne sankcje i
to nie budzi większych sensacji. Przykład - wyrzucenie Kalisza za nic z
SLD.
I tak od zachowania szefa SLD doszliśmy do naszego
własnego dziennikarskiego podwórka. To my w dużym stopniu w pogoni za
sensacją kreujemy zachowania publiczne, za które potem nie chcemy brać
odpowiedzialności. Może czas na jakieś refleksje.
Roman Nowicki
WSZYSCY NA JEDNEGO – BRONIĘ WIĘC PALIKOTA
No i mamy problem Wandy Nowickiej. Powszechna chęć zniszczenia Palikota
i ugrania czegoś dla siebie wzięła górę nad interesem publicznym i
zdrowym rozsądkiem. Każda partia na scenie politycznej prowadzi gry i
zabawy, mające zwrócić uwagę potencjalnych wyborców. Większość
polityków stosuje przy tym metody dalekie od zwykłej ludzkiej
przyzwoitości. W interesie Ruchu Palikota leżało ukaranie Wandy
Nowickiej za przyjęcie wysokiej nagrody. Była to możliwość
zademonstrowania pryncypialnego podejścia do głoszonych przez siebie
zasad moralnych. Z punktu widzenia interesu publicznego było to
działanie pożyteczne, bowiem na dobrym przykładzie otwierało dyskusję
nad rozbieżnością słów i czynów klasy politycznej. Wydawało się, że
media powinny wspierać takie działanie niezależnie od tego, jakie
podskórne kombinacje polityczne temu towarzyszyły. Dodatkowo istniała
szansa na pokazanie prawdziwego oblicza naszych partii politycznych w
trakcie głosowania nad kandydaturą Anny Grodzkiej na stanowisko
wicemarszałka Sejmu. I ten test na polską demokrację byłby
najważniejszy i może trochę ozdrowieńczy dla życia publicznego.
Z punktu widzenia zwykłego obywatela nie miało większego znaczenia, że
autorem pomysłu był Ruch Palikota i czym się tak naprawdę kierowała
partia wywołując ten światopoglądowy i moralny konflikt. Zagotowało się
jednak w konkurencyjnych partiach, które niezależnie od rzeczywistego
interesu publicznego obawiały się sukcesu Ruchu Palikota jak diabeł
święconej wody. Przestały się liczyć odrębności polityczne i ideowe.
Nastąpiło zdumiewające zjednoczenie ponad podziałami pokazujące co tak
naprawdę się liczy w polityce. Postanowiono za wszelką cenę zniszczyć
inicjatywę stosując często działania z pogranicza przyzwoitości. Pod
obłudnymi argumentami wszystkie pozostałe partie polityczne nagle
zapałały gorącą miłością do Nowickiej. Fałsz wyczuwało się na milę.
Najprostszym sposobem zamienienia możliwego sukcesu w klęskę było
odrzucenie w głosowaniu wniosku o odwołanie posłanki Nowickiej ze
stanowiska wicemarszałka sejmu. PO zyskiwało dodatkowo szanse ukrycia
głębokich podziałów we własnej partii. Odrzucenie wniosku Ruchu
Palikota o odwołanie Wandy Nowickiej ze stanowiska wicemarszałka dawało
szansę wszystkim partiom uniknięcia jawnego głosowania nad kandydaturą
Anny Grodzkiej, co wymagałoby jasnych i publicznych deklaracji
ideowych. I o to w istocie chodziło. Nie powinna więc dziwić ta jedność
w głosowaniu na sali sejmowej nad odrzuceniem wniosku Ruchu Palikota
(wstrzymanie się od głosu PIS było faktycznie też głosowaniem przeciwko
szansie na wybór Anny Grodzkiej). Taką zmową złamano przy okazji
żelazną zasadę, że na stanowiska wicemarszałków kandydatów wysuwają
kluby reprezentujące partie, które wygrały w powszechnych wyborach.
Powstał groźny precedens do tego, żeby w przyszłości partia, która
wygra wybory i uzyska bezwzględną większość w parlamencie mogła
dowolnie obsadzić wszystkie stanowiska marszałkowskie swoimi posłami i
senatorami. Zdaje się, że Palikot brał pod uwagę taki obrót sprawy
dlatego domagał się od Nowickiej jasnej deklaracji, że ustąpi sama,
jeżeli sejm nie przyjmie wniosku jego partii. Nowicka takie
przyrzeczenie złożyła przy świadkach. Obietnica została złożona
publicznie i budziła uznanie. Posłanka zawdzięczała swojej partii wybór
do sejmu i stanowisko marszałkowskie, więc takie zobowiązanie tym
bardziej było możliwe i oczywiste. Wycofanie się z tej deklaracji
musiało zaskoczyć bowiem w sposób oczywisty było korzystne dla
wszystkich skłóconych partii z wyjątkiem ruchu Palikota. Każda z tych
formacji liczyła i liczy na polityczne zyski z tej rozdmuchanej
awantury, co stało się możliwe w wyniku decyzji posłanki Nowickiej.
Kościół po cichu też jest zainteresowany takim obrotem sprawy, bo w
sposób aksamitny osiąga swoje cele. Martwi stronnicze zachowania
Kongresu Kobiet, który jak wytrawna partia polityczna z niedobrym
bagażem z przeszłości, wykorzystuje niezręczną i karygodną wypowiedź
Palikota w stosunku do pani poseł Nowickiej odwracając uwagę od istoty
sprawy.
W tej żenującej przepychance wszyscy już zapomnieli, że na początku
chodziło o bulwersujące przyznanie wysokich nagród marszałkom i o
prawdziwy test zachowań posłów przy głosowaniu nad nową kandydaturą na
wicemarszałka. Teraz ku uciesze mediów wszystko sprowadzono do bitwy na
słowa o to, czy Palikot zmuszał Nowicką czy nie i co miał na myśli
mówiąc o gwałcie. Publiczna korzyść z tej prowokowanej nagonki
przeciwko Palikotowi jest jedna - oto wyszło szydło z worka i możemy
przez chwilę zobaczyć karykaturalną postać naszej polityki.
PS
Przed chwilą wysłuchałem poranną audycję w TOK FM, w której większość
dziennikarzy zaatakowała ostro Palikota, że robi cyrk, żeby przebić się
do mediów. No więc przykład. Wszyscy wiemy, że w Polskim parlamencie
tworzymy kompromitująco złe prawo inwestycyjne i nie tylko. W kwietniu
ubiegłego roku zorganizowano w sejmie wielkie przesłuchanie publiczne
na ten temat z udziałem wybitnych konstytucjonalistów, kilkudziesięciu
organizacji pozarządowych i Fundacji Batorego. Z tej okazji
przygotowano specjalne wydawnictwo stanowiące zbiór opracowań o
konkretnych przykładach upolityczniania prawa. Wszystkie redakcje i
dziennikarze otrzymali zaproszenie na konferencję prasową w tej
sprawie. Nie było „cyrku”, była fundamentalna dla polskiej gospodarki
sprawa. I co? I nic. Nikt o tym nie napisał i nie powiedział w środkach
masowego przekazu. W tym czasie media pełne były kompromitujących
kłótni i sporów politycznych o nic. Inny przykład. Kilkanaście miesięcy
temu CBOS ogłosiło wyniki badań na temat bardzo złej sytuacji
mieszkaniowej Polaków i bezpośrednim wpływie braku perspektyw
mieszkaniowych na tragiczną sytuację demograficzną. Opracowanie zostało
rozesłane do wszystkich redakcji „bez żadnego cyrku”. I co? I znowu
żadna prawie redakcja tego nie zauważyła. Do dzisiaj kompletna cisza,
więc może Palikot ma rację balansując na granicy cyrku i absurdu. Może
to media a nie Palikot ustalają takie standardy życia publicznego?
Roman Nowicki
Priorytet bezwzględny – ochrona przyrody
Wersja powyższego artykułu w formacie "doc".
5 kwietnia 2012
ZADZIWIAJĄCE ZAANGAŻOWANIE
NACZELNEGO LINII OTWOCKIEJ I MOJA ODPOWIEDŹ
ODPOWIEDŹ NACZELNEMU
SMUTNA REFLEKSJA
(Tekst zamieszczony po wyborach parlamentarnych)
Jestem uczestnikiem na facebook od niedawna. Szukam jakiegoś klucza do
zrozumienia tej ogromnej rewolucji w komunikowaniu się i
niewykorzystanych szans z tym związanych. Zdaje się, że paradoksalnie
te cuda techniki oddalają nas od siebie zamiast zbliżać. Nauczyliśmy
się rozmawiać sloganami. Pisząc coś, stajemy na wszelki wypadek obok
siebie udając, że popieramy, albo ganimy, ale tak naprawdę i na wszelki
wypadek to nie my, tylko ręka, która to pisze. Świetnym przykładem są
politycy, którzy nauczyli się tej sztuki do perfekcji. Doskonale to
było widać przed wyborami: ktoś kokieteryjnie nas pytał na facebooku,
jakie zdjęcie wybrać na plakat, inni pokazywali ulubione koty i psy,
ale tylko w tej krótkiej chwili kampanii wyborczej żeby zasugerować, że
są normalnymi ludźmi, którzy potrafią kochać. Jeszcze inny polityk
drukował biuletyn ministerstwa, żeby pokazać ile dobrego robi resort,
którym kieruje. Szef sejmiku podobnie, znany wicepremier podobnie.
Zupełnie świadomie, w jakimś sensie prowokacyjnie, adresowałem na
facebooku do tych polityków prosty problem konkretnej wsi z walącym się
domem kultury, żaden nie odpowiedział. To wymagałoby jakiegoś
dodatkowego wysiłku, trochę serca i zaangażowania, a oni chcą osiągnąć
cele jak najprostszymi środkami. Na szczęście już po wyborach.
Roman Nowicki
UCHWAŁA ZEBRANIA WIEJSKIEGO
Wola Karczewska 13 grudnia 2009
W
uznaniu zasług Pana Romana Nowickiego, który od wielu lat
bezinteresownie i społecznie pomaga rozwiązywać żywotne problemy naszej
wsi (ochrona rzeki Świder, budowa jedynej drogi przez wieś,
przygotowanie warunków do kończenia budowy domu kultury, starania o
nowe przystanki autobusowe i tablice ogłoszeniowe, prowadzenie od
czterech lat stałej galerii fotograficznej itp.) Rada Sołecka wnioskuje
o nadanie Romanowi Nowickiemu tytułu:
HONOROWEGO SOŁTYSA WOLI KARCZEWSKIEJ
Mieszkańcy
Woli Karczewskiej zgromadzeni na zebraniu wiejskim w dniu 13 grudnia
2009 przedłużają jednocześnie upoważnienie dla Romana Nowickiego do
reprezentowania interesów wiejskich wobec władz gminnych i powiatowych
w zakresie uzgodnionym z Sołtysem.
(ZEBRANIE AKCEPTOWAŁO JEDNOMYŚLNIE)
OBRONA POLSKICH PRZEDSIĘBIORSTW -CZYLI WALKA Z WIATRAKAMI
Początek lat 90-tych ubiegłego wieku. W
pierwszych latach naszej transformacji ustrojowej Fundacja Bezdomnych i
Izba Przemysłowo – Handlowa Producentów i Sprzedawców dla Budownictwa
zajęły się profesjonalnie obroną dobrego, polskiego przemysłu
budowlanego. Na fali euforii, jaka wówczas ogarnęła kraj mało kto
dostrzegał, że zalewa nas nieuczciwa konkurencja gigantów przemysłowych
z zachodu. Dumping cenowy skutecznie doprowadzał do bankructwa nawet
najlepsze polskie zakłady. Rządzący nie zdawali sobie najczęściej
sprawy ze skali zagrożeń i nie potrafili stworzyć równych warunków do
konkurencji na rynku polskim. Do tego wszystkiego producenci zachodni
dysponowali ogromnymi środkami finansowymi na reklamę i marketing, a
firmy polskie nie ze swojej winy ledwie wiązały koniec z końcem. Nic
dziwnego, że bankructwa nawet najlepszych stały się chlebem powszednim. Te
paradoksy i zwykłe nadużycia chcieliśmy pokazywać na przykładzie
konkretnych przedsiębiorstw. Najlepsze otrzymywały specyficzny znak
jakości, pomoc w reklamie swoich wyrobów i były prezentowane na
częstych konferencjach prasowych. Niestety robiliśmy to bez żadnej
pomocy Państwa. Na konferencje prasowe zawsze szukaliśmy jakiegoś
dowcipu, anegdoty czegoś prostego, co wbrew panującej modzie trafi do
wyobraźni zgromadzonych dziennikarzy. Jeden przykład - Fabryka Naczyń
Emaliowanych w Olkuszu. Wspaniały, znany w Europie i na świecie zakład
zatrudniający połowę mieszkańców miasta. Przed konferencją prasową
poprosiłem dyrektora o prosty przykład dlaczego jesteśmy skazani na
przegraną. Opowiedział mi następującą historię: „w okresie koniunktury
wybudowaliśmy stadion piłkarski dla mieszkańców. Kiedy przyszedł
kapitalizm zwróciliśmy się do wojewody z propozycją przekazania
obiektu. Otrzymaliśmy odpowiedź, że nie ma pieniędzy i musimy dalej
konserwować i utrzymywać stadion. Jednym słowem kupując naszą wannę
kupuje pan jednocześnie kawałek stadionu. Zwróciliśmy się też do
Ministerstwa Obrony Narodowej, żeby dał zlecenie na produkcję
zbrojeniową w specjalnie wybudowanych halach na ten cel, lub je zabrał
sobie. Odpowiedź przyszła podobna, zleceń nie będzie, hale musimy
konserwować i utrzymywać, bo tego wymaga racja stanu. I tak kupując
naszą wannę kupuje pan dodatkowo granat. Jak w tych warunkach można
konkurować z wanną włoską (gorszą od polskiej), która jest pozbawiona
tych obciążeń, a jednocześnie rząd włoski dał swoim zakładom specjalne
ulgi podatkowe za eksport?” A więc przegrywali również najlepsi na
skutek indolencji rządzących.
Wola
Karczewska - mała, zaniedbana wieś w powiecie otwockim. Bywam tam kilka
razy w roku. Roboty przy jedynej drodze przez wieś przerwano w połowie 20 lat
temu. Dzięsięć lat temu rozpoczęto budowę Domu Kultury i też zaniechano. Poza
błędami władz wszystkich szczebli ogólna niewiara w sens działania. Przez kilka
ostatnich lat staraliśmy się coś z tym zrobić. Uruchomiłem stałą galerię
fotograłiczną z codziennego życia wsi. Po wielkich walkach udało się zdobyć
środki finansowe na kończenie drogi. Dom Kultury prawie zdobył wlaściciela
co umożliwi jego kończenie. Wieś zaczyna wspólnie działać na rzecz lepszej
przyszłości i uwierzyła, że są szanse na wyrwanie się z
marazmu.
ZGODA
BUDUJE
Wiele wskazuje, że zła passa Woli Karczewskiej została
ostatecznie przełamana. W ubiegłym roku, po wieloletnich, zgodnych i
profesjonalnych staraniach Zarząd Dróg Powiatowych mógł przystąpić nareszcie do
kończenia jedynej drogi przez wieś. Dzięki składkowej pomocy gminy i powiatu
roboty będą kontynuowane również w roku bieżącym. Nakłady w wysokości 160
tysięcy złotych pozwolą na poważne zaawansowanie prac. Jeszcze rok, dwa i droga
zostanie zakończona. Mieszkańcy odetchną z ulgą i będą mogli nareszcie otwierać
okna bez obawy, że uduszą się w kurzu.
Jak się wydaje nastąpił również przełom w budowie Domu
Kultury w Woli Karczewskiej. Początkowo budowała go cała wieś przy pomocy gminy.
Piękny zbiorowy wysiłek i nagle jakby piorun strzelił. Skończył się patronat
samorządu, na budowie zapanowała na wiele długich lat martwa cisza. Obiekt
niszczał przy wydatnej pomocy przyjezdnych wandali, którzy korzystali, że
budynek nie miał gospodarza, głównie za sprawą bałaganu w dokumentach i
urzędniczej indolencji. Gmina słusznie mówiła, że nie może inwestować w obiekt,
którego nie jest właścicielem, a w powiecie nie można było znaleźć papierów
dokumentujących własność gruntów przed 1958 rokiem., W końcu mieszkańcy Woli
Karczewskiej postanowili przerwać ten zaklęty krąg. Postawili jednak gminie
kilka warunków – zostanie potwierdzone na piśmie, że po przejęciu nie zostanie
zmienione pierwotne przeznaczeni obiektu (dom kultury) i że całość nieruchomości
nie zostanie sprzedana prywatnemu nabywcy. Pod projektem porozumienia podpisało
się prawie 100 mieszkańców wsi. Finał nastąpił 17 czerwca w Woli Karczewskiej,
kiedy to Wójt Marek Jędrzejczak na oczach całej wsi podpisał ostatecznie
porozumienia. Wójt obiecał, że jak powiat i województwo załatwią szybko
formalności to w przyszłym roku budowa ruszy z kopyta. Ceremonii towarzyszył
plakat z napisem „Tu jest ściernisko, ale wkrótce będzie San Francisco” (z
piosenki Golec uOrkiestra). Warto dodać, że współpraca przy przygotowywaniu
potrzebnych dokumentów byłą wzorcowa, za co wójt otrzymał liczne podziękowania.
Roman Nowicki
ODZNACZENI W TOWARZYSTWIE
WICEPREMIERA WALDEMARA PAWLAKA I PREZYDENTA KPP ANDRZEJA MALINOWSKIEGO
WICEPREMIER W. PAWLAK
WRECZA KONFEDERATKĘ R. NOWICKIEMU
Laureaci nagrody „Konfederatka –
Przyjaciel Pracodawcy 2007”:
1. Jerzy Hausner (kategoria:
gospodarka)
za odwagę przeprowadzania reform oraz niepolityczne patrzenie na
polskie problemy społeczne i gospodarcze. Za szacunek dla partnerów
dialogu trójstronnego, umiejętne pozyskiwanie sojuszników dla swoich
nowatorskich koncepcji. Za takt, umiar i uznanie dla odmiennych
poglądów.
2 Roman Nowicki (kategoria:
gospodarka)
za to, że jest dobrym duchem budownictwa mieszkaniowego w Polsce i od
wielu lat upomina się o nadanie tej gałęzi gospodarki odpowiedniej
rangi. W podziękowaniu za to, że potrafi nie oszczędzać gorzkich słów
politycznym decydentom, wówczas gdy w grę wchodzi dobro gospodarki.
3. Mirosław Cielemęcki (kategoria:
media)
za cotygodniowe popularyzowanie problematyki gospodarczej i wyjaśnianie
jej meandrów, za dziennikarską rzetelność oraz warsztatowy
profesjonalizm – tak rzadki dziś w tym zawodzie oraz za promowanie
wolnego rynku i wartości konstytuujących polską przedsiębiorczość.
4. Paweł Adamowicz (kategoria:
samorządy terytorialne)
za budowanie przyszłości Gdańska w oparciu o jego historię. Za
codzienne udowadnianie, iż to samorządność jest podstawą mocy i
trwałości Rzeczypospolitej. Za pracę u podstaw, będącą wzorem godnym
naśladowania.
5. Jan Guz (kategoria: związki
zawodowe)
za troskę o poszanowanie zasad dialogu społecznego i kierowanie się
zasadą nadrzędności interesów całego społeczeństwa nad partykularnymi
interesami poszczególnych jego grup. Za umiar, ekonomiczny rozsądek i
zrozumienie fundamentalnych praw wolnego rynku.
6. Wiesław Siewierski (kategoria:
związki zawodowe)
za troskę o poszanowanie zasad dialogu społecznego i kierowanie się
zasadą nadrzędności interesów całego społeczeństwa nad partykularnymi
interesami poszczególnych jego grup. Za umiar, ekonomiczny rozsądek i
zrozumienie fundamentalnych praw wolnego rynku.
7. Zbigniew Kruszyński (kategoria:
związki zawodowe)
za troskę o poszanowanie zasad dialogu społecznego i kierowanie się
zasadą nadrzędności interesów całego społeczeństwa nad partykularnymi
interesami poszczególnych jego grup. Za umiar, ekonomiczny rozsądek i
zrozumienie fundamentalnych praw wolnego rynku.
8. Michał Kleiber (kategoria:
instytucje naukowe)
za twórczy wkład w budowę podstaw polskiej gospodarki opartej na wiedzy
oraz niestrudzone popularyzowanie wartości oraz idei służących
rozwojowi polskiej myśli naukowej i modernizacji gospodarki.
Po
30 latach publikujemy fragment stenogramu z posiedzenia rządu w 1976
roku pod przewodnictwem Piotra Jaroszewicza na temat opracowania Romana
Nowickiego o budownictwie indywidualnym na wsi. Dopiski i podkreślenia
– R. N. Tekst sam w sobie jest kuriozalny.
POLACY PRZECIWKO POLAKOM?
Ze zdziwieniem przeczytałem artykuł Pana Piotra
Ciszewskiego „Antyspołeczna dyrektywa”, który w całości dotyczy
problematyki liberalizacji rynku usług przez państwa członkowskie UE.
Żeby w krótkich słowach wyjaśnić skąd to moje zdziwienie chciałbym
przypomnieć przynajmniej dwa fakty świadczące o tym, że nigdy w
ostatnich latach nie było wspólnoty interesów związków zawodowych
bogatych krajów europejskich i nowych kandydatów i członków Unii
Europejskiej. Wystarczy przypomnieć powszechnie znaną umowę
polsko-niemiecką z 1990 roku o pracy polskich fachowców budowlanych w
Niemczech. Pomimo, że umowa określała w każdym roku kontyngenty
polskich robotników to niemieckie związki zawodowe robiły wszystko, co
możliwe żeby umowę zablokować lub storpedować. Kolejne rządy niemieckie
ze względów politycznych ulegały tym naciskom mnożąc restrykcje do
granic absurdu (skomplikowany tryb uzyskiwania pozwoleń na pracę,
wysokie stawki opłat, słynne brygady „FKS – Zoll”, zakaz realizacji
inwestycji przez polskie firmy w „generalnym wykonawstwie”, zakaz pracy
polskich fachowców w landach o wysokim bezrobociu, itp., itd.)
Wszystkie te restrykcje były niezgodne z duchem umowy
polsko-niemieckiej, ale funkcjonują do dzisiaj pod przemożnym wpływem
lobby związkowego.
Kilka słów na temat „brygad”. Jest to niezwykle
brutalna „policja”, uzbrojona, z psami, pilnująca legalności
zatrudnienia i porządku formalno-prawnego na budowach, na których
pracują polscy robotnicy. Restrykcyjność tej formacji jeszcze się
wzmogła po przekształceniach w połowie 2004r. i podporządkowaniu
niemieckiemu ministrowi finansów. Wśród tych negatywnych decyzji
służbom celnym przyznano status quasi-prokuratora, dzięki któremu mogą
one oskarżać o przestępstwa karne z tytułu zaniżania płac i
nieprawidłowego oskładkowania (przedtem były to wykroczenia
administracyjne). „FKS – Zoll” bardzo często działa metodą faktów
dokonanych, mnożąc oskarżenia o przestępstwa socjalno-podatkowe i o
szmugiel pracowników, żeby zdobyć dla niemieckiego budżetu kwotę 1 mld
EURO (zapisaną w budżecie z góry po stronie dochodów). Zupełnie
kuriozum stanowi wykorzystywanie okolicznej ludności i „obserwatorów”
do wypełniania specjalnych formularzy donosów.
Wszystkie te działania swój początek mają w ochronie
niemieckiego rynku pracy i postulatach niemieckich związków zawodowych.
Znany jest powszechnie w Europie przykład
estońskiego przedsiębiorstwa usługowego, które założyło swoją filię w
Szwecji i prowadziło usługi w oparciu o ceny kraju macierzystego.
Szwedzkie związki zawodowe doprowadziły w krótkim czasie do bankructwa
estońskiego przedsiębiorstwa domagając się płac dla robotników
estońskich na poziomie szwedzkim. Trzeba w tym miejscu dodać, że
zarówno polskie firmy w Niemczech, jak również estońska firma w Szwecji
otrzymywały zlecenia znacznie tańsze niż przeciętne na tych rynkach,
ale wymagano, żeby płace były porównywalne z robotnikami miejscowymi.
Zupełnie na marginesie chcę przypomnieć, że sporo
emocji budziło swojego czasu otwarcie rynku towarów. Ale nikomu nie
przyszło przecież do głowy, żeby w przepisach unijnych domagać się
zrównania cen towarów importowanych z cenami towarów wytwarzanych na
rynkach wewnętrznych. Tymczasem taki absurd próbuje się wprowadzić w
eksporcie usług.
Dyrektywa usługowa nie rozwiązuje wszystkich
problemów, a nawet ich znaczącej części, ale z punktu widzenia
interesów nowych krajów, które przystąpiły do UE mogła stanowić istotny
postęp. Z naszego punktu widzenia można powiedzieć, że większe problemy
dla polskich robotników stwarza istniejąca już od dłuższego czasu
Dyrektywa nr 96, która dotyczy m.in. BHP, urlopów, minimalnej płacy,
itp.
Polscy związkowcy demonstrujący w Strasburgu zostali
wprowadzeni w błąd. Wygląda to wszystko tak, jakby delegacje
Solidarności i OPZZ poparły na terenie Niemiec demonstrację w sprawie
zaostrzenia restrykcyjnej polityki przeciwko polskim robotnikom.
Artykuł Pana Piotra Ciszewskiego nie przysłużył się dobrze zrozumieniu
tych spraw. Rządy Francji i Niemiec już dzisiaj dają wyraz zadowolenia
z pomocy polskich związków zawodowych.
Zachęcam do przeczytania stanowiska i kilku
ekspertyz w tych sprawach zamieszczonych na stronach www.kongresbudownictwa.pl.
Roman Nowicki
maj 2005r.
WSPOMNIENIA Z TAMTYCH SZALONYCH LAT
Kto by pomyślał, że ten ciągle młody, wspaniały
wydział budownictwa lądowego Politechniki Warszawskiej ma już
dziewięćdziesiąt lat.
Studia na Wydziale rozpocząłem w 1956 roku, a więc
49 lat temu. Z tej perspektywy wszystko dzisiaj wygląda pięknie,
zacierają się konflikty i problemy, a najgorsi profesorowie
przypominają starych dobrych przyjaciół, a wszystkie bez wyjątku
koleżanki były wówczas piękne i ponętne jak Jennifer Lopez.
Kilka wspomnień i anegdot, które mogą ubarwić ten
świetny jubileusz.
Rozpoczynając studia zamieszkałem wraz z kolegami w
akademiku przy Placu Narutowicza. Jak czas pokazał niezła to była
paczka – kilku z nas zostało znanymi przedsiębiorcami, członkami władz
samorządowych Warszawy, średniej klasy politykami (poseł), działaczami
społecznymi, a jeden nawet został profesorem i szefem ważnego instytutu.
Ale o tym w 1956 roku nikt nie myślał. Mieszkaliśmy
początkowo na ósmym piętrze z oknami wychodzącymi na „studnię”
(akademik przy Narutowicza stanowią wysokie budynki usytuowane na
obrysie kwadratu – w środku jest wspomniana „studnia”). Mój przyjaciel
Witek S. przez rok waletował w pawlaczu będąc nadkompletem w naszym
siedmioosobowym pokoju.
Byliśmy pełni marzeń o lepszym świecie, czas
zajmowały randki i uganianie się za dziewczynami, a tylko w stosunkowo
niewielkim stopniu nauka, i to z wyraźną niechęcią (poza przyszłym
profesorem).
Stałym elementem głupich dowcipów studenckich było
rzucanie w nocy butelek wypełnionych wodą do studni. Towarzyszył temu
potworny huk spotęgowany przez wielokrotne echo. W kilkuset oknach
natychmiast zapalało się światło, a rozbudzeni studenci w niewybrednych
słowach krzyczeli, co takiemu ... zrobią, jak go złapią i wyraźnie
domagali się krwi. Potem powolutku światła gasły. Narastała absolutna
cisza, aż do momentu kiedy ktoś nie wrzucił kolejnej butelki. I znowu
rozpętywało się piekło i tak aż do rana. Nic nie pomagały apele, nie
miały sukcesu specjalne trójki aktywistów młodzieżowych, które całe
noce siedziały w oknach celem wyśledzenia sprawców. Zwyrodnialców nie
dawało się złapać aż do momentu kiedy myśl stania się bohaterem jednej
chwili dopadła mnie. Miałem raczej niskie mniemanie o sobie i tym
bardziej podziwiałem odwagę tych, którzy podejmowali to wielkie i
najgłupsze z możliwych wyzwań. Aż którejś nocy poczułem, że nadszedł
mój czas i bez dramatycznego obudzenia wszystkich kolegów nie da się po
prostu żyć. O trzeciej nad ranem rzuciłem swoją jedyną butelkę. Wybuch
był niebywały. Wszystkie okna zajaśniały. Nigdy już potem nie słyszałem
tylu wyzwisk jednocześnie i nie widziałem tylu gestów potępienia. Moja
mroczna radość była krótka, bowiem spośród tych 100 czy 200, którzy
rzucali butelki od wielu miesięcy to właśnie mnie złapano. Na sądzie
koleżeńskim mówiłem coś o Makarence i że jak zostanę wyrzucony to mogę
się stoczyć i co wtedy będzie? Dano mi karę z zawieszeniem i nigdy już
nie doświadczyłem tego pięknego uczucia rzucania butelki z wodą w
„studnię” akademika przy pl. Narutowicza w Warszawie.
Druga anegdota dotyczy Prof. Pieślewicza, który
wykładał geometrię wykreślną. Jeżeli ktoś zasłużył sobie na miano
postrachu studentów wszechczasów to chyba właśnie Pan Profesor. Groźna
w każdym calu postura, wielka burza rozczochranych włosów i
krzaczastych brwi, najgroźniejsze z groźnych spojrzeń, brak jednej nogi
i posługiwanie się głośne i demonstracyjne kulą, tubalny głos i
zdecydowane upodobanie do stawiania dwój i pał składało się na obraz
Profesora wyrobiony przez naszą imaginację i potworne opowiadania
nosicieli tychże pał i dwój!
Już wejście Profesora na katedrę w auli maximum było
zapowiedzią dramatu i uzmysławiało naszą bezdenną nicość. Profesor
podchodził do katedry w sposób zdecydowany i głośny, z głuchym łomotem
i demonstracyjnie walił kikutem nogi o katedrę, a potem posługując się
kulą rozpoczynał wykład. Ze strachu mało kto pamiętał, co mówił.
Przed egzaminami koledzy wpadli na pomysł
najgłupszego z możliwych zakładów. Założyli się mianowicie ze mną o
dużą ilość słodyczy, czy zdam jeżeli przez dwa ostatnie tygodnie nie
będę się uczył – co oni będą nieustannie pilnowali, żebym nawet nie
zerknął do notatek lub książki. Pomyślałem, że i tak i tak nie mam
żadnych szans więc zakład przyjąłem.
W dniu egzaminu wymyśliłem niegodny podstęp.
Najpierw odczekałem na giełdzie do czasu, kiedy dziewięciu nieboraków
wypadło z hukiem mając oczywiście dwóje, a częściowo pały. I wtedy
wszedłem. Profesor był kłębkiem rozpaczy i jeszcze bardziej groźny niż
zwykle. Nim powiedział cokolwiek uprzedziłem Go: „Wyobrażam sobie jak
Pan musi to przeżywać stawiając tyle ocen niedostatecznych. Może ja
przyjdę za chwilę, a Pan Profesor odpocznie?”. Profesor spojrzał na
mnie z wyraźnym zdumieniem i powiedział: „Pierwszy raz od dawna ktoś po
ludzku zareagował na to, co się dzieje. Ci idioci myślą, że sprawia mi
przyjemność stawianie dwój. Dziękuję, że Pan dostrzegł ile zdrowia mnie
to wszystko kosztuje. Tam leżą kartki z zadaniami (leżało ok. 60 zadań)
niech Pan sobie wybierze co chce a ja trochę odpocznę”. Uczciwie muszę
powiedzieć, że dwa razy sprawdzałem wszystkie, aż z trudem znalazłem
pytania, na które mogłem cokolwiek odpowiedzieć. Po jakimś czasie
Profesor sprawdził i powiedział mniej więcej tak: „O widzę, że na Panu
się nie zawiodłem, mogę postawić 3+ ale proponuję Panu, że zadam
jeszcze jedno proste pytanie i wtedy z przekonaniem postawię Panu 4”.
Wiedziałem, że nie odpowiem już w tym momencie nawet na pytanie, kiedy
się urodziłem, wic poprosiłem, żeby zostało tak jak jest. Ta przygoda
uzmysłowiła mi, że pod zewnętrzną, groźną powłoką, kryło się w
Profesorze wielkie serce i dobroć, której nie dawaliśmy szans na
promieniowanie pełnym blaskiem.
Anegdota z innej beczki. W 1956 roku cała
Politechnika kipiała od rewolucyjnych nastrojów. Studenci byli kochani
przez wszystkich, a szczególnie przez klasę robotniczą FSO na Żeraniu,
bo nieśli ze sobą młodość, czystość intencji, spontaniczność, i
stanowili szansę na sukces rewolucji rodzącej się w sercach, głowach i
czynach. Przywódcą robotników na Żeraniu był legendarny Goździk. Na
Politechnice Warszawskiej działało wówczas kilkadziesiąt komitetów
rewolucyjnych o różnych orientacjach politycznych i różnych wpływach
(małych, dużych i nijakich). Byłem szefem jednego z nich z całkowitą
wiarą, że ja i moi koledzy zbawimy świat. Dnie i noce wypełniały
dyskusje i zażarte spory o świetlaną przyszłość. Dużo alkoholu,
atmosfera gęsta również od dymu papierosów i ostre dążenie do wolnych
wyborów z hasłem „Tymanowski i Lasota do Sejmu”. Nastał czas wielkiego
października, demonstracji ulicznych, wiecznych utarczek z milicją i
niezwykłych, wymyślnych inwektyw rzucanych ze wszystkich możliwych
okien na placu Politechniki w kierunku ponurych formacji ZOMO
otaczających studentów.
Do dzisiaj pamiętam prezent w postaci łusek od kul,
który przywiozła do mojego komitetu rewolucyjnego delegacja z
walczącego Budapesztu. Pamiętam również opowiadanie uciekiniera z
łagrów syberyjskich, któremu pijany żołdak obciął piłą do ścinania
drzew nogę za zbyt wolną pracę.
W październiku 1956 roku byłem w auli Politechniki
Warszawskiej na słynnym wiecu – na którym miał przemawiać właśnie
legendarny Goździk – niezwykły trybun ludowy. Kilkadziesiąt tysięcy
studentów na galeriach, krużgankach i wokół Politechniki chcących
jednocześnie wykrzyczeć swój protest przeciwko władzom i ustrojowi.
Zdawało się, że wystarczy mała iskierka, żeby ta rozpacz rozlała się na
ulice i gołymi rękami zaatakowała milicję i ZOMO. Trwał burzliwy wiec w
oczekiwaniu na delegację robotników z Żerania. Coś mnie podkusiło żeby
się ustawić w kolejce do mównicy. Sala i zebrani decydowali kto może
przemawiać i jak długo. Zwykle po pierwszym zdaniu dla słuchających
gorących głów było już wszystko jasne. Jeżeli te kilka słów się nie
podobały delikwent był spędzany z trybuny gwizdami, krzykiem i
tupaniem. Prawa rewolucji były bezwzględne i okrutne. Kolejka posuwała
się do przodu szybko, bo prawie wszyscy zabierający głos byli
natychmiast wytupywani. Zlany potem czekałem na swoją egzekucję.
Przestałem myśleć o tym, co chciałem powiedzieć – wiedziałem, że o
wszystkim zdecyduje pierwsze zdanie. I w końcu ta chwila. Nic nie widzę
przed sobą, pełna pustka w głowie i ta sekunda kompletnej ciszy przed
nieuchronnym wyrokiem. Mówię coś w tym stylu: „Koleżanki i Koledzy! Nie
chcemy wolności przyniesionej na bagnetach rosyjskich żołnierzy”. I
nagle stał się cud – wielkie brawa i krzyki: „niech mówi dalej”. Potem
zdaje się poszło mi jednak dużo słabiej. Ale to jedno zdanie było jak
należy.
Po jakimś czasie przyszedł Goździk i zaczął
przemawiać. Co chwilę przerywano mu owacjami na stojąco a on mówił i
mówił podtrzymując płomienie rewolucji.
Roman Nowicki
Gdy rozum śpi ...
Ameryka do dzisiaj nie może otrząsnąć się z piętna
czasów McCarthy’ego. Na oczach całej Ameryki i świata lawinowo toczyły
się sprawy urągające sprawiedliwości, zdrowemu rozsądkowi i zwykłej
ludzkiej przyzwoitości. Żądne sensacji „wolne i demokratyczne” media
nakręcały spiralę polowań na czarownice. Po latach inspiratorzy i
główni aktorzy tych wydarzeń pochowali się w mysie nory, ale plama na
amerykańskiej demokracji pozostała na zawsze.
Wildstein rozpętał bezkarnie piekło pomówień i
podejrzeń. Dzisiaj zwolennicy tych działań mówią, że można przecież
bronić dobrego imienia przed sądami powszechnymi. Podobnie mówiono w
czasach hańby w Ameryce. Pomijając wszystko, nawet dzieci, wiedzą, że
sądy w Polsce są niewydolne, każda sprawa ciągnie się latami, brakuje
sędziów i pieniędzy – odesłanie pokrzywdzonych do sądów jest jawną
kpiną z obywateli. Do tego wszystkiego większość osób znajdujących się
na listach Wildsteina nie uzyska statusu pokrzywdzonych bo nie była
aktywnie zaangażowana w opozycji. Z czym więc do sądu? Sami nie będą
mieli dostępu do swoich akt więc jak i przed czym się bronić? Ostatnie
pomysły, rodem z IPN, żeby rozszerzyć powszechną lustrację na radnych,
wójtów, burmistrzów prezydentów miast, rektorów, dyrektorów szkół
podstawowych, popierane przez niektóre partie prawicowe, zdają się
potwierdzać, że rozum śpi i budzą się demony.
Tego koła już nie zatrzyma chyba nikt. Pozostaje
jedynie pamiętać, kto ten los zgotował: którzy dziennikarze (z
Wildsteinem na czele), które media, którzy naukowcy i politycy. Wszyscy
oni muszą wiedzieć, że nie uda się tym razem uciec od odpowiedzialności
i udawać głupa jak nadejdą normalne czasy za 2 może 3 lata.
Roman Nowicki
Maccartyzm, kierunek w polityce
wewnętrznej USA w 1. połowie lat 50. XX w.; zainicjowany w atmosferze
zimnej wojny przez senatora J.R. McCarthy'ego, miał na celu
przeciwstawienie się rzekomej infiltracji komunistycznej amerykańskiego
aparatu władzy i środowisk opiniotwórczych; wsparty przez prezydenta H.
Trumana (Internal Security Act z 1950), wyraził się w działalności
skierowanej przeciwko personelowi instytucji państwowych (zwłaszcza
Departamentów Stanu i Obrony), armii, osobistościom życia politycznego,
kulturalnego oraz intelektualistom, oskarżanym o sprzyjanie komunizmowi
(a w zasadzie o jakąkolwiek lewicowość); potępienie 1954 przez Senat
działalności McCarthy'ego położyło kres maccartyzmowi
Komentarz: Polityczny bałagan, złe prawo i
szkodliwa konkurencja
BUDOWNICTWO
MIESZKANIOWE –
POLSKI SKANDAL
Świeżo opublikowane badania Światowego Forum
Ekonomicznego i dane GUS o wynikach i nastrojach w budownictwie za trzy
kwartały nie dają podstaw do optymizmu. W corocznie publikowanym
rankingu Światowego Forum Polska znalazła się na 60 miejscu w grupie
104 ocenianych krajów. Zaledwie w ciągu jednego roku spadliśmy o 15
pozycji. Jesteśmy na ostatnim miejscu w Europie w ocenie potencjalnych
inwestorów. Polityczny bałagan, przedwyborczy populizm prawie
wszystkich partii politycznych przynoszą pierwsze smutne żniwo. Okazuje
się, że w atmosferze polowań na czarownice, pomówień i donosów,
korupcja i bałagan prawny rozwijają się jak nigdy dotąd. Ciekawe jest
przy tym, że jeszcze rok temu inwestorzy uważali, że w Polsce
największe zagrożenie stanowią wysokie podatki i nieprzewidywalna
zmienność warunków inwestowania. W tym roku obawy te są ciągle
aktualne, ale zdecydowanie na plan pierwszy wysuwa się „niesprawnie
działająca władza”. Mówiąc prostym językiem, oznacza to przewlekłość w
wydawaniu decyzji, brak przejrzystych reguł w funkcjonowaniu
administracji gospodarczej, asekuracja urzędnicza posunięta do granic
absurdu itp. Każdy każdego się boi i woli nic nie robić, co gwarantuje
mu długie i szczęśliwe życie w strukturach administracji.
W ostatnich miesiącach pojawił się niespodziewanie
nowy problem. Badania GUS wykazują ustawicznie, że na czele wszystkich
barier wymienianych przez przedsiębiorców jest „konkurencja”.
Początkowo budziło to zdziwienie, wszak istotą kapitalizmu jest
konkurencja. Wkrótce się jednak okazało, że chodzi o powszechną,
niszczącą, nieuczciwą konkurencję. W majestacie prawa większość
przetargów wygrywają firmy nastawione z góry na różnego typu przekręty.
Z materiałów otrzymanych z Lublina wynika, że na 14 przetargów 10
wygrały przedsiębiorstwa, które przedstawiły oferty o 60 – 70% niższe
niż to wynikało z kosztorysu inwestorskiego. Żadna szanująca się firma
nie mogła takiej propozycji złożyć. Wygrywają często firmy nastawione z
góry na przestępczą działalność, a dobre giną. Nawiasem mówiąc w
trakcie budowy przy pomocy łapówek i różnych forteli wszystko wraca do
normy i inwestycja kosztuje ile miała kosztować albo więcej.
Ginie etos dobrej pracy. Padają uczciwi. Kwitnie kult cwaniactwa.
Inny kwiatek z łączki inwestycyjnej. Wszystkie kraje
europejskie traktują budownictwo mieszkaniowe jak „koło zamachowe”
gospodarki przeznaczając na ożywienie popytu odpowiednie środki
publiczne. Jest sprawdzone, że do budżetu więcej wraca podatków niż się
wydaje na pobudzenie rynku. Przybywa tanich miejsc pracy, ogranicza się
patologie społeczne. U nas znowu jest tak samo tylko inaczej.
Kolejne rządy od wielu lat ograniczają nakłady
budżetowe na sferą mieszkaniową. Polski budżet na 2005 r. przeznaczy na
sferę mieszkaniową mniej niż 0,1 proc. PKB (w Europie średnio 10 – 15
razy więcej). Brakuje 1,5 miliona mieszkań, ale niszczy się struktury i
organizacje – zlikwidowano Ministerstwo Budownictwa, Urząd
Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast oraz specjalistyczną Komisję Budownictwa
w sejmie. W efekcie mamy zalew złych ustaw, które hamują rozwój
inwestycji. Prawo regulujące procesy inwestycyjne zostało dotknięte
chorobą wściekłych paragrafów.
Weźmy inny przykład. Wbrew doświadczeniom europejskim wprowadzono
bardzo wysoki podatek VAT, osłabiający popyt wewnętrzny i opóźniający
rozwój gospodarczy. Od 1 maja 2004 r. miały wejść w życie przepisy
dotyczące zwrotu nadwyżki podatku VAT dla indywidualnych inwestorów
budujących własne mieszkania. Do dzisiaj nie ma tych przepisów.
Podobnie rząd obiecywał wprowadzenie na wzór innych krajów europejskich
pojęcia społecznego budownictwa mieszkaniowego do ustawy o podatku VAT.
Dla tego rodzaju budownictwa UE w Dyrektywie VI dała możliwość
stosowania „obniżonej” stawki podatku VAT. W Polsce ze względu na braki
mieszkaniowe (1,5 gospodarstw domowych nie ma odrębnych mieszkań), całe
budownictwo nadaje się do objęcia definicją budownictwa społecznego i
mogliśmy z łatwością zastosować w tym obszarze podatek np. 5 proc. Nic
takiego się nie stało, pojęcie budownictwa społecznego do dzisiaj nie
funkcjonuje w polskim prawie. W efekcie znaleźliśmy się na ostatnim
miejscu w Europie we wszystkich wskaźnikach dotyczących budownictwa
mieszkaniowego.
Nie chciałbym być złym prorokiem, ale jak tak dalej
pójdzie wkrótce zacznie spadać tempo naszego rozwoju gospodarczego i
żaden polityk nie będzie się chciał przyznać do winy za ustawiczne
psucie gospodarki.
Roman Nowicki
Kongres Budownictwa Polskiego
Warszawa, 27 marca 2004 roku
Do moich kolegów i przyjaciół
w Kole SLD „Gocław”
W SLD należałem do grupy osób walczących o nowe
oblicze polskiej lewicy i o nowy kształt polityki mieszkaniowej. Przez
kilka lat napisałem wiele artykułów, przygotowałem kilka programów
mieszkaniowych, występowałem publicznie w sprawach naprawy SLD. Z
przykrością stwierdzam, że rezultaty tych starań były niewielkie. Coraz
częściej prywata brała górę nad interesem publicznym, afera goniła
aferę, systemy wyborcze sprzyjały tworzeniu nieformalnych powiązań,
trwała negatywna selekcja, ogniwa terenowe nie miały żadnego wpływu na
decyzje strategiczne partii, szeregowi członkowie przestali być
potrzebni, narastały powiązania wielu działaczy terenowych z ludźmi i
organizacjami działającymi na krawędzi prawa lub wręcz poza prawem. SLD
nie udzielił wsparcia i nie dał szans na konfrontację z rządem poglądów
np. w sprawie podatku VAT i programów mieszkaniowych. Odrzucanie innych
niż własne poglądy stało się regułą. Tysiące członków SLD w cichym
proteście opuściło szeregi partii. Tylko część z nich, z przyczyn
wyraźnie koniunkturalnych zapisała się do PO i Samoobrony. Wydawało
się, że procesu destrukcji SLD nie można w żaden sposób powstrzymać.
Reformy były połowiczne i kończyło się zazwyczaj na deklaracjach.
Kierownictwo partii nie zdawało sobie sprawy z głębokości kryzysu i nie
było w stanie lub nie chciało podjąć radykalnych działań naprawczych.
Rozgrywki na szczytach władzy powodowały naturalne w tych warunkach
skłonności do szukania poparcia u „baronów” i w strukturach
podstawowych. Była to główna przyczyna „konserwowania” negatywnych
układów w terenie. I tak koło się zamykało. Ludzie dążący do zmian ale
trwale związani z lewicą, nie mieli dla siebie alternatywy.
Niezależnie od możliwej krytyki, powstanie
Socjaldemokracji Polskiej, załatwiło to, czego wielu z nas nie mogło
osiągnąć. Ustąpił rząd, zapowiedziano bardzo głębokie reformy w SLD,
zaczęła się rzeczywista, a nie pozorowana weryfikacja władz partii na
wszystkich szczeblach, zapowiedziano powrót do wartości lewicowych.
Powstała w sumie realna szansa, że szeroko rozumiana lewica nie
przegra wszystkiego, że ludzie związani na dobre i na złe, z tą
formacją odzyskają wiarę w możliwości naprawy, że dbając o rozwój
gospodarki, nie zapomnieliśmy o dramatycznej biedzie wielu polskich
rodzin i największej w Europie bezdomności. Lewica jest tylko jedna,
niezależnie od tego gdzie poświęcimy jej swój czas i marzenia o lepszym
świecie.
Podając powyższe, chcę poinformować członków mojego
Koła SLD, że ze względu na możliwość realizacji celów, o których
napisałem wcześniej postanowiłem wystąpić z SLD i zapisać się do SDPL.
Chciałbym wyrazić nadzieję, że to rozstanie będzie miało charakter
czysto formalny, bo dalej serca mamy po lewej stronie i razem chcemy
naprawiać to, o zostało zniszczone.
Z wyrazami szacunku,
Roman Nowicki
Polemika - Cofnęliśmy się o 50 lat
Ciężkie błędy polityków
(Trybuna 6 VIII 2003)
Dobrze się stało, że Trybuna zamieściła obszerny wywiad z Markiem
Bryxem prezesem Urzędu Mieszkalnictwa i wiceministrem infrastruktury
(31.07.2003). Dobrze bo jest nareszcie możliwość podjęcia dyskusji w
sprawach zasadniczych dla mieszkalnictwa. Sam tytuł wywiadu "Mieszkanie
musi być towarem" określa wyraźnie liberalną doktrynę z jaką podchodzi
się w Polsce do spraw mieszkaniowych.
Jest to dosyć unikatowy w Europie punkt widzenia. Większość krajów
europejskich, dodajmy krajów o długiej historii realnego kapitalizmu
prowadzi społeczno-rynkowe polityki mieszkaniowe a my pod przemożnym
wpływem kolejnych ministrów finansów właśnie twardą rynkową politykę.
W swoim wywiadzie pan Bryx, powołując się na moje nazwisko, kilka razy
używa sformułowania, że to i owo "tłumaczył panu Nowickiemu", sugerując
że nie dało to żadnych rezultatów. Myślę, że
BĘDZIE MI WYBACZONE
jeżeli posłużę się tą samą stylistyką.
Otóż w trakcie tych spotkań ja z kolei tłumaczyłem panu Bryxowi, że
mieszkania są tak drogim i szczególnym towarem, do którego muszą mieć
dostęp również rodziny mało i średnio zarabiające oraz młode rodziny
startujące w dorosłe życie, że do tego "towaru" nie wolno stosować
reguł niewidzialnej ręki rynku i głosić hasła że jak w gospodarce
będzie lepiej, to problem mieszkaniowy sam się rozwiąże.
Tłumaczyłem również, że wielu ekonomistów uważa, że rozwój budownictwa
mieszkaniowego przynosi wyraźne zyski dla budżetu z różnego rodzaju
podatków. W każdym bądź razie wpływy z tego sektora przewyższają
wydatki na instrumenty finansowego wspierania popytu. Niezależnie
jednak od tego, że uruchamianie środków publicznych na ten cel przynosi
bezpośrednie zyski, rozwój budownictwa mieszkaniowego jest źródłem
najtańszych z możliwych miejsc pracy i daje perspektywy młodemu
pokoleniu na godne życie ogranicza patologie społeczne.
Kraje kapitalistyczne wiedząc, że mieszkania są bardzo drogim towarem
niedostępnym dla wielu rodzin w normalnych regułach gry rynkowej
STOSUJĄ JEDNOCZEŚNIE
wiele instrumentów i systemów dających szanse biedniejszej części
społeczeństwa Należą do nich min.:
- subsydia budowlane, występujące w postaci dopłat ze
środków budżetu państwa do każdego mieszkania, z reguły przeznaczonego
do wynajmu, a budowanego przez organizacje mieszkaniowe typu "non
profit";
- subsydia procentowe, polegające na pokrywaniu ze
środków budżetu państwa części rynkowego oprocentowania mieszkaniowych
kredytów hipotecznych;
- premie z tytułu wieloletniego oszczędzania na
mieszkanie, w systemie kas oszczędnościowo - pożyczkowych;
- ulgi podatkowe z tytułu poniesionych wydatków na
budowę, względnie kupno, remont lub modernizację mieszkania;
- dopłaty energetyczne, pokrywające częściowe koszty
przedsięwzięć prowadzących np. do zaoszczędzenia energii cieplnej w
mieszkaniu i tp.
W Polsce
TYLKO UDAJEMY,
że chcemy podobnie te problemy rozwiązywać. Nie można głosić haseł o
wielkim programie mieszkaniowym i jednocześnie ciągle powracać do idei
zwiększania podatku VAT i ograniczenia środków publicznych na te cele.
Podczas tych spotkań z M. Bryxem tłumaczyłem również mój punkt
widzenia, że fakt, iż Polska jest na kompromitującym ostatnim miejscu w
Europie w "zaspakajaniu potrzeb mieszkaniowych" to wynik ciężkich
błędów naszych polityków a nie złej sytuacji gospodarczej. W części
jest to wynik również takich a nie innych poglądów jakie prezentuje pan
Bryx.
Świetnym przykładem jak punkt siedzenia może zmienić punkt widzenia
jest podatek VAT.
KAŻDE DZIECKO WIE,
że jest to podatek cenotwórczy i że niezależnie od różnego typu
odliczeń po drodze, ktoś go musi w końcu zapłacić. Zwykle jest to
obywatel, który kupuje usługę lub towar. Przy obecnym, słabym rynku,
wprowadzenie tego podatku na materiały budowlane, działki i w
perspektywie na usługi i na mieszkania jest prawdziwym nieszczęściem bo
musi wywołać zwyżkę cen gotowych mieszkań i budownictwa indywidualnego.
Rząd zdawał sobie z tego w pełni sprawę i dlatego ustami Premiera
zapewnił, że dla budujących indywidualnie w systemie gospodarczym
różnica podatku VAT za materiały budowlane w wysokości 15% będzie
zwracana budującemu mieszkanie. M. Bryx w ogóle już do tego tematu nie
wraca w wywiadzie tworząc zupełnie nowe konstrukcje myślowe jakby
przygotowując grunt do kolejnej zmiany stanowiska przez rząd. Na
pytanie redaktora "mówi się jednak że po podwyżce VAT mieszkania
zdrożeją nawet o 10-15 proc." Pan Bryx odpowiada "bzdura".
Warto przypomnieć zatem niektóre sformowania z ekspertyzy pana prof. M.
Bryxa, przygotowanej przed objęciem przez niego stanowiska prezesa
Urzędu Mieszkalnictwa ( wrzesień 2000 rok):
"Łączny popyt na mieszkania w skali kraju przy stawce VAT wyższej niż
7% zmniejszy się. W przypadku kumulacji negatywnych decyzji (likwidacja
ulg podatkowych) rynek ulegnie załamaniu."; " Rynek mieszkaniowy w
Polsce jest płytki. Państwo nie powinno go osłabiać, lecz utrwalać i
rozwijać. Niestety taki program działań nie istnieje, co potwierdza
próba wprowadzenia w budownictwie mieszkaniowym stawki VAT wyższej niż
najwyższa w krajach Unii Europejskiej."; "Przedstawiona analiza
wybranych, ważnych obszarów oddziaływania nowej stawki VAT pokazuje, że
przy zaprezentowanych, realistycznych założeniach, po jej wprowadzeniu
budżet państwa może stracić 1.7mln. zł."
Aż 13 z 15 krajów Unii Europejskiej ma niższy podatek podstawowy VAT
niż Polska. Biedniejsze kraje z tej grupy wręcz programowo obniżały ten
podatek, żeby zwiększyć popyt wewnętrzny i przyspieszyć rozwój
gospodarczy. Regułą stało się we wszystkich krajach UE stosowanie
ulgowego podatku VAT w szeroko pojętym budownictwie mieszkaniowym.
Polska z wielkim opóźnieniem i niechęcią zgłosiła propozycje w tym
obszarze i do tego w ogóle nie wystąpiła o ulgowy VAT na materiały
budowlane, usługi geodezyjne i usługi projektowe. Na ile te sprawy dla
Europy kapitalistycznej są ważne niech świadczy fakt, że ostatnio
obradowała wiele miesięcy Komisja Europejska wyłącznie nad dalszym
ujednoliceniu polityki w sprawie "ulgowego" VAT-u. Polska w obszarze
budownictwa nie zgłosiła żadnych dodatkowych propozycji a fakt obrad
komisji w tych sprawach
BYŁ UTAJNIONY
przed opinią publiczną.
Odrębna sprawa, którą starałem się wytłumaczyć panu Bryxowi, był
problem kas budowlanych. Nie ma możliwości znaczącego rozwoju
budownictwa mieszkaniowego bez środków prywatnych ludności. Dodajmy bez
prywatnych pieniędzy niebogatych rodzin. Kasy budowlane, które
próbowaliśmy wdrożyć w Polsce, były wzorowane na prawie stuletnich
doświadczeniach europejskich. Nieprawdą jest więc stwierdzenie pana
Bryxa, że "kasy mieszkaniowe, które wymyślono (!) w 1997 r. bazowały na
bardzo wysokich dotacjach budżetowych" . Nie mieszkaniowe a budowlane,
nie wymyślono w 1997 roku a kilkadziesiąt lat wcześniej. Natomiast
"dotacje" z budżetu były prawie takie same, jak w kompletnie nieudanych
kasach rządowych (dopłata w postaci ulgi budowlanej a więc zaniechanie
wpływów z podatków dla budżetu to w praktyce to samo co "dotacja").
Problem dopłaty budżetu do kasy czy do podatnika nigdy bezpośrednio nie
istniał - cały czas deklarowaliśmy możliwość odpowiedniej zmiany zapisu
w ustawie. Ówczesny wicepremier i minister finansów w
SPOSÓB AROGANCKI
odrzucił wszystkie propozycje spotkania z autorami ustawy. Niech więc
pan Bryx nie używa demagogicznych argumentów. W efekcie jest tak, że
domorosłe kasy mieszkaniowe z dopłatami w postaci ulg budowlanych
przyniosły klęskę (ok. 70 tysięcy rachunków i 30 tysięcy kredytów). W
czterokrotnie mniej liczebnych Czechach w kasach budowlanych takich
samych jak chcieliśmy wprowadzić w Polsce w 1997 roku powstało ok. 5
milionów rachunków i udzielono 1,5 miliona kredytów.
Wbrew temu, co mówi pan M. Bryx, szeroko reklamowany kredyt z ulgą
odsetkową ma bardzo małe jak dotychczas powodzenie i nigdy nie zastąpi
ulg budowlanych, remontowych i kas budowlanych. (dotychczas udzie4lono
niewiele ponad 50 kredytów a nie jak podaje się w wywiadzie 100-200).
W ostatnich latach cofnęliśmy się w budownictwie mieszkaniowym o
pięćdziesiąt lat do tyłu, znieśliśmy ulgi budowlane i chcemy
zlikwidować ulgi remontowe, chcemy podnieść podatek VAT w budownictwie,
praktycznie zlikwidowaliśmy dużą część zaplecza naukowo-badawczego,
zlikwidowaliśmy ministerstwo budownictwa, chcemy zlikwidować urząd
mieszkalnictwa, zlikwidowaliśmy sejmową komisję budownictwa,
ograniczyliśmy do absurdu wydatki ze środków publicznych na sferę
mieszkaniową ( w relacji do PKB), skutecznie likwidujemy budownictwo na
wynajem, budownictwo spółdzielcze i komunalne, nie mamy żadnego
średniookresowego, rządowego programu mieszkaniowego. Czy kogoś w tych
warunkach dziwi, że Polska jest na ostatnim miejscu w Europie jeżeli
chodzi o efekty mieszkaniowe? W nielicznych, nie z naszej winy,
rozmowach tłumaczyłem ten pogląd panu M. Bryxowi - jak widać bez
widocznego rezultatu. Każdy pozostał przy swoim. A skutki są jakie są.
Roman Nowicki
Przewodniczący Stałego
Przedstawicielstwa Kongresu
Budownictwa Polskiego
Tytuły pochodzą od redakcji
|